Forum Pierwsze polskie forum poświęcone twórczości Ricka Riordana Strona Główna
Home - FAQ - Szukaj - Użytkownicy - Grupy - Galerie - Rejestracja - Profil - Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości - Zaloguj
Alfa i Omega
Idź do strony 1, 2, 3, 4  Następny
 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Pierwsze polskie forum poświęcone twórczości Ricka Riordana Strona Główna -> Świat Percy'ego Jacksona / Własna twórczość
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  

Czy robić sequel do "Alfy i Omegi"? Czy zacząć pisać inne opowiadanie?
Tak. Od razu po zakończeniu "AiO" zacznij pisać sequel.
100%
 100%  [ 5 ]
Tak. Ale najpierw zacznij pisać nowe opowiadanie/skończ "LG", a dopiero potem napisz sequel.
0%
 0%  [ 0 ]
Nie. Zacznij pisać nowe opowiadanie/skończ "LG".
0%
 0%  [ 0 ]
Nie. Przestań w ogóle pisać.
0%
 0%  [ 0 ]
Wszystkich Głosów : 5

Autor Wiadomość
Mosqua
Administrator



Dołączył: 04 Lut 2012
Posty: 161
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Z Krakowa! Ktoś jeszcze?

PostWysłany: Pon 0:55, 19 Mar 2012    Temat postu: Alfa i Omega

Prolog

- A więc, Wybawco Olimpu. Czy zgadzasz się na moją propozycje , czy pozwolisz, by moja moc rozpłynęła się razem ze mną na zawsze?

* Wspomnienie *

Byłem wykończony. Właśnie wróciłem z dwumiesięcznej misji zleconej przez Atenę. Miałem udowodnić jej, że zasługuję na Annabeth, walcząc z różnymi potworami, które Bogini na mnie nasłała. W końcu Atena dała mi swoje pozwolenie. Mogłem oświadczyć się Annabeth, bez obawy, że zostanę przemieniony w zwierzę morskie. Tak, czy siak, o tej porze dnia, większość osób była na kolacji. Nie chciało mi się jeść, a poza tym nie chciałem oświadczać się na oczach całego obozu. Dlatego też, zaraz po tym, jak wróciłem, poszedłem prosto na plaże, próbując się uspokoić, przed jedną z najważniejszych chwil mojego życia. Usiadłem na piasku i wyjąłem mały pierścionek z kieszeni. Był całkiem prosty, ale specjalny. Zamiast kamienia była muszelka. Pochodziła z pałacu mojego ojca i ponoć symbolizowała miłość dziecka Posejdona. Wpatrywałem się w nią przez chwilę, dopóki nie usłyszałem czyjegoś śmiechu. Śmiechu, którego miałem nadzieję słuchać do końca życia. Annabeth, pomyślałem. Wstałem i otrzepałem się z piasku. Podążyłem za śmiechem dziewczyny. Już miałem do niej podbiec, gdy zobaczyłem widok, który zmroził mi krew w żyłach. Moja dziewczyna leżała na piasku i była obejmowana przez mojego pół-brata Daniela. Posejdon uznał go pół roku temu, zaraz po tym, jak przybył do obozu. Niezbyt za nim przepadałem, ponieważ był... no cóż aroganckim dupkiem, ale starałem się być dla niego miły. A teraz on obejmował moją dziewczynę i ... Poczułem, jak ból rozdziera mi serce, gdy zobaczyłem, jak Annabeth zaśmieje się i go całuje. Długo. Mocno. Nie wytrzymałem. Poczułem, jak woda wzbiera się wokół mnie. Daniel wyraźnie też to poczuł, gdyż podniósł głowę i jego oczy spotkały moje. Uśmiechał się szyderczo. Annabeth zdezorientowana podniosła się, i gdy w końcu na mnie spojrzała, jej oczy zalśniły z przerażenia.

- Percy, ja ... - wyjąkała, wstając. - To nie jest tak... ja...

- Zamknij się! - uciszyłem ją . - Nie wierzę, że mi to zrobiłaś. Jak mogłaś mnie zdradzić? I to z moim bratem! - wykrzyknąłem - myślałem, że jesteś inna! - Jej oczy zaświeciły z gniewu.

- Jak śmiesz mnie oskarżać! To tylko twoja wina! Uznałeś, że jak jesteś bohaterem to wszystko ci wolno! - wykrzyknęła mi w twarz, jak obelgę. - A tak naprawdę to po prostu ci się poszczęściło. Nie jesteś bohaterem Perseuszu! To Daniel nim jest! Pokonał sam hydrę i ... - z każdym jej słowem wzrastał mój gniew. Nawet nie zauważyłem, gdy wytworzyłem wokół siebie małe tornado. - ... i nie wykorzystał do tego innych, tak jak ty to zawsze robisz. Poza tym, przez ostatnie dwa miesiące po prostu sobie gdzieś zniknąłeś, robiąc nie wiadomo co!

- Nie wiadomo co? Walczyłem z potworami na życzenie twojej matki! - Annabeth zamarła. - Dzień i noc, bez wytchnienia, bez siły. A wszystko po to żeby... - nagle znalazłem się tuż przed nią. Woda opadła, zrobiło się cicho.

- Wszystko po to, żeby ci się oświadczyć... - wyszeptałem, patrząc w jej oczy. Przez chwilę zapomniałem o gniewie. Czułem tylko ból. Ból i smutek. - Wiesz co? - spojrzałem w jej zdumione oczy. - Nie było warto - oznajmiłem lodowym tonem patrząc prosto na nią i na Daniela. Wyjąłem pierścionek i położyłem go na ręce zaskoczonego chłopaka. - Masz, jesteście siebie warci. - I z tymi słowami odwróciłem się i odszedłem od mojej dziewczyny, mojego brata i moje dotychczasowego życia.

* Koniec wspomnienia *

I jak?


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Mosqua dnia Nie 23:29, 06 Sty 2013, w całości zmieniany 2 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Mosqua
Administrator



Dołączył: 04 Lut 2012
Posty: 161
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Z Krakowa! Ktoś jeszcze?

PostWysłany: Pon 0:56, 19 Mar 2012    Temat postu:

Rozdział I

Wpatrywałem się z niedowierzaniem w antyczne bóstwo. Nie mogło mówić prawdy. Bo, gdyby mówiło to ... Poczułem, jak dreszcz przebiega mi po ciele. Gdyby taka moc się uwolniła to ... Wolałem nawet o tym nie myśleć. Zamiast tego cofnąłem się wspomnieniami w przeszłość.

* Wspomnienie *

Pobiegłem prosto do mojego domku. Nie miałem zamiaru zostać ani chwili dłużej w obozie. Chciałem tylko spakować rzeczy i jak najszybciej stąd odejść. Zacząłem pakować ubrania na zmianę, nektar i ambrozję. Zdjęcia, pomyślałem jeszcze. Już miałem je schować, gdy spojrzałem na to co przedstawiają. Byliśmy na nich ja, moja mama i Paul, mój ojczym. Siedzieliśmy razem przy stole. Śmialiśmy się z dowcipu, który opowiedział na Nico, a mama głaskała się po brzuchu. Zamarłem, patrząc na tą właściwie zwyczajną scenę, ale dla jedną z najbardziej niezwykłych. Normalność. Nigdy jej nie miałem i nigdy mieć nie będę. Westchnąłem. Gdybym odszedł z obozu, wróciłbym pewnie do mamy. Byłaby zawiedziona, że się poddałem, ale raz mnie przyjąwszy, nie pozwoliłaby mi odejść. A wtedy raz na zawsze zakłóciłbym ich spokój. Mamy, Paula i mojej nienarodzonej siostrzyczki Alice. Jeszcze raz westchnąłem. Nie mogłem na to pozwolić. Musiałem zostać w obozie i ćwiczyć, ćwiczyć i ćwiczyć. Dla mojej rodziny. Uśmiechnąłem się smutno i odłożyłem zdjęcie na półkę, a torbę z zapakowanymi rzeczami do szafy. Uda się, pomyślałem, zanim zanurzyłem się w objęcia Morfeusza.

* Koniec wspomnienia *

Moja rodzina, pomyślałem z bólem. Moja rodzina.

* Wspomnienie *

Następnego ranka wstałem bardzo wcześnie, aby uniknąć konfrontacji z Danielem. Poszedłem na arenę, gdzie zawsze udawało mi się uspokoić. Już miałem zacząć ćwiczyć, gdy zobaczyłem, jak wielka, ciemna masa ląduje na mnie i obślinia mnie od góry do dołu. Uśmiechnąłem się.

- Pani O' Leary! - ściągnąłem z siebie psicę, która zaszczekała z radości. - Tak, też cię kocham. - zaśmiałem się. Skończyło się na tym, że zamiast trenować spędziłem godzinę, bawiąc się z ogrzycą. Muszę przyznać, że dawno nie miałem takiej zabawy. Moja przyjaciółka rozweseliła mnie i pozwoliła mi, choć na chwilę, zapomnieć o moich problemach. Niestety czas szybko zleciał i byłem zmuszony udać się na śniadanie do pawilonu. Wszyscy kompletnie mnie zignorowali. Nikt nawet się ze mną nie przywitał. No cóż... Właściwie nie byłem tym zaskoczony. Odkąd do obozu przybył Daniel, stopniowo wszyscy oddalali się ode mnie. Udawałem, że się tym nie przejmuje, ale tak naprawdę było mi przykro. Wystarczyło parę złych słów o mnie w odpowiednich momentach, żeby wszyscy się ode mnie odwrócili. Trudno. Miałem zamiar podejść do mojego stolika i szybko zjeść, gdy zobaczyłem kto przy nim siedzi. Posejdon. Śmiał się z czegoś co mu powiedział Daniel. Zamarłem. Stałem tak dobre parę minut, czując jak wszyscy wlepiają we mnie swoje spojrzenia. Po co tu przeszedł?, pytanie krążyło mi po głowie. Bogowie nigdy nie odwiedzali swoich dzieci, tak po prostu, żeby z nimi pobyć. A teraz mój ojciec siedział sobie w najlepsze, jak gdyby nigdy nic i gawędził sobie wesoło z moim bratem. Nie mogłem w to uwierzyć. Chejron, chyba uznał, że czas poinformować go, że wszyscy są nieco zdenerwowani. W sumie nie dziwiłem im się. Nie na co dzień, przecież widuje się jednego z trzech najważniejszych bogów. Centaur podszedł do mojego ojca i wyszeptał mu coś do ucha. Ten kiwnął głową i powoli podniósł się, a wszyscy zamarli.

- Wiem, że to niecodzienny widok widywać boga, przy śniadaniu, ale jestem tu w ważnej sprawie. - zaczął grobowym tonem. Czy stało się coś złego? Szykuje się nowa wojna? Wiedziałem, że o tym myślą obozowicze. Wszyscy zamarliśmy w oczekiwaniu, na najgorsze. Jednak ku zdumieniu wszystkich obecnych, Posejdon uśmiechnął się. - Jestem tu po to, aby wręczyć nagrodę najważniejszym herosom tego stulecia! - zagrzmiał. Obozowicze wymienili zaskoczone spojrzenia. Nagrody? W końcu wszyscy uśmiechnęli się i zaczęli klaskać z radości. Nie podobało mi się to wszystko. Czułem, że wyniknie z tego coś bardzo złego.

- Proszę, aby wszyscy się przygotowali, gdyż na dzisiejszym ognisku, przybędą bogowie i ogłosimy najważniejszych herosów naszych czasów! - I zanim ktokolwiek zdążył zareagować Posejdon rozpłynął się w powietrzu. Przez chwilę panowała cisza, ale zaraz zaczęły się spekulację.

- Czemu teraz?

- Jakie będą nagrody?

- Jak myślicie, kto to będzie? - zapytał chłopak od Hermesa.

- Pewnie Percy - odparła Katlin. Katlin była nieokreślona. Ledwie ją znałem, ale była dla mnie miła i dlatego wzbudzała moją sympatię.

- Percy? - spytał z powątpiewaniem chłopak. - Przecież widział, jak Posejdon całkowicie do zignorował. Moim zdaniem to będzie Daniel. Wiadomo, że to jego ulubiony syn. - Oznajmił, a ja poczułem ból w sercu. Niestety chłopak miał rację. Chciałem się odwrócić i odejść, ale Katlin mnie zatrzymała.

- A ty, jak myślisz Percy, kto to będzie ogłoszony jednym z najważniejszych herosów tego stulecia?- zapytała się mnie. Jak na komendę wszyscy umilkli i odwrócili głowy w moja stronę. Nawet Dionizos i Chejron zdawali się czekać na moją odpowiedź. Przez chwilę po prostu na nich patrzyłem, a dopiero potem przemówiłem.

- Kto będzie ogłoszony najważniejszym herosem tego stulecia, to wszystko wiedzą. Ale kto nim jest naprawdę to zupełnie inna sprawa. - I patrząc po kolei każdemu w oczy, wyszedłem, zostawiając wszystkich osłupiałych.

* Koniec wspomnienia *


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Mosqua
Administrator



Dołączył: 04 Lut 2012
Posty: 161
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Z Krakowa! Ktoś jeszcze?

PostWysłany: Czw 22:31, 22 Mar 2012    Temat postu:

Rozdział dedykuję ab0206 za to, że dodała mi chęci do napisania go.

Rozdział II

- Chłopcze to bardzo ważne, żebyś się zgodził - oznajmiło mi bóstwo, wyrywając mnie z zamyślenia. - Nawet się już z tobą pożegnano. Może, jak ci to pokaże jeszcze raz to, to zrozumiesz. - I zanim zdążyłem zareagować, znalazłem się w dniu, w którym zostali mianowani herosi naszych czasów.

* Wspomnienie *

Cały dzień przesiedziałem w lesie, tuż koło plaży. Była tam mała jaskinia, którą odkryłem w dniu, w którym poznałem Daniela. Miałem tam ambrozję, nektar, zapasowy miecz i tarczę ( Hefajstos wykonał te przedmioty dla mnie, po tym jak wyświadczyłem mu pewną przysługę,) parę drachm, ubrania na zmianę i zdjęcia; na jednym byli wszyscy obozowicze, a na drugim moja śmiertelna rodzina. Właściwie nie wiem czemu to wszystko tam przyniosłem. Po prostu tego dnia, znowu byłem w złym humorze, a na dodatek pojawił się Daniel. Rozumiecie nowy brat. Na dodatek najgorsze było to, że był ode mnie młodszy zaledwie o tydzień. TYDZIEŃ. I oczywiście Posejdon zapomniał nam wszystkim o nim powiedzieć. Ostatnio byłem z nim w złych stosunkach, a Daniel był kroplą, która przelała czarę goryczy. Starałem się być dla niego miły, naprawdę. Ale był uosobieniem wszystkich cech, jakich nienawidziłem. Próżności, uwielbienia dla samego siebie, arogancji... Musiałem gdzieś pójść, żeby ochłonąć i odruchowo spakowałem te rzeczy. Zupełnie przypadkowo odkryłem to miejsce. Spędziłem tu parę godzin, oglądając morze, a gdy wyszedłem zostawiłem tu swoje rzeczy. Tak, czy siak dzisiaj przez cały dzień było bardzo głośno i ludzie świetnie się bawili. Mogłem ich obserwować, samemu nie będąc obserwowanym. Nie wiedziałem, co jest przyczyną ich radości. Znaczy się, oczywiście możecie powiedzieć, że chodzi o nagrody, które miały zostać wręczone herosom. Ale, miałem przeczucie, że chodzi o coś jeszcze, tylko nie mogłem sobie przypomnieć o co. Może dzisiaj było jakieś święto? Nie byłem w stanie niczego sobie przypomnieć. Nagrody, pomyślałem sobie. To wszystko w ogóle mi się nie podobało. Wiedziałem, kto na pewno ją dostanie i wiedziałem, że to nie będę ja. Bo to będzie mój brat Daniel. Na myśl o nim zacisnąłem pięści ze złości. Widziałem go na plaży, jak zabawiał się z Nią. Ludzie byli zdziwieni, widząc ich razem. Ale on tylko naopowiadał im o tym, że ostatnio kompletnie Ją ignorowałem, a wczoraj prawie zaatakowałem, a on Ją ochronił. Obozowicze pokiwali głową, mówiąc, że ma absolutną rację, a Jackson to jakiś świr. I tym momencie byłem absolutnie pewny, ze to on dostanie nagrodę. Możecie zapytać : dlaczego? Przecież pokonał tylko jedną hydrę. Tyle, że nie chodziło tylko o to kogo się pokonało i kogo się uratowało. Chodziło o to kogo się lubiło. A bogowie mnie nie lubili. A ci, którzy mnie lubili byli w znacznej mniejszości. Bo bogów denerwowała moja prośba wobec uznawania dzieci, przed skończeniem 13 lat. Zwłaszcza, że ciągle o niej przypominałem. Poza tym nikt nie chciał zaleźć Posejdonowi za skórę, z którym jak wcześniej mówiłem, byłem w złych stosunkach. Po zakończeniu wojny z tytanami ciągle mnie ignorował. Ilekroć bywałem na Olimpie zbywał mnie. W końcu zapytałem go o co chodzi.

-Męczysz mnie - oznajmił mi zirytowany.

-Co? - zapytałem oszołomiony. - Jak to męczę ?

-Jestem bogiem i naprawdę nie mam na ciebie czasu, Percy. - Gdy tylko to powiedział uświadomił sobie swój błąd. - Synu nie o to...

- Nie o to ci chodziło, Ojcze? - Mój głoś był lodowaty. - Czyli, jak dzieje się coś złego, to mam lecieć na ratunek, a jak nie to mam siedzieć cicho i udawać, że nie istnieje, tak? - Posejdon posłał mnie na drugi koniec sali strużką mocy.

- Nikt nie będzie się tak do mnie odnosił, chłopcze ! - Zagrzmiał. Wstałem i otrzepałem się, starając się nie jęknąć. Wszystkie części mojego ciała bolały. Bez słowa wyszedłem z sali tronowej, zostawiając w niej rozwścieczonego boga i przerażonych świadków. Od tamtego czasu, wszystko się zaczęło pogarszać. Na dodatek pojawił się Daniel. Idealny syn i lizus. Wszyscy bogowie za nim przepadali, a ja zostałem odsunięty w kąt. I choć bogowie tamu zaprzeczali to byli bardzo stronniczy i bojaźliwi. Dopóki Posejdon by się ze mną nie pogodził, mogłem sobie ich wszystkich ratować, a oni udawali by, że to wszystko zasługa Daniela. A Posejdon nie pogodziłby się ze mną, dopóki bym go nie przeprosił. A ja bym go nie przeprosił, dopóki on pierwszy by tego nie zrobił. Błędne koło. Byliśmy zbyt dumni i obrażeni.

Dopiero wieczorem wyszedłem z jaskini. Ominąłem kolację i udałem się prosto na ognisko. Wszyscy już tam siedzieli i wesoło plotkowali, kto dostanie nagrodę i co to będzie. Rzucono mi kilka ostrożnych spojrzeń, a gdy usiadłem z tyłu na ławce, koło jakiś dziesięciolatków, ci natychmiast przenieśli się do przodu. Zachciało mi się płakać. Tak miało wyglądać moje życie? Samotny i bez żadnych przyjaciół? Powstrzymałem się jednak przed kompletnym załamaniem i zacząłem zwracać uwagę na Chejrona, który próbował wszystkich uciszyć. Gdy w końcu zapanowała cisza, przemówił.

- Dziś, jak wszyscy wiecie, jest szczególny dzień! Tak szczególny, że po raz pierwszy od stu lat nie muszę przypominać o co chodzi! - Uśmiechnął się, a ludzie się zaśmiali. Świetnie! Na dodatek dzisiaj było jakieś wyjątkowo ważne święto, którego nie mogłem sobie przypomnieć. - Bogowie poprosili mnie, abym udał się z wami na Świętą Polanę, gdzie będą na nas czekać z nagrodami. - Wszyscy zaczęli szeptać między sobą. Święta Polana, była miejscem, gdzie urodził się Zeus. Ponoć miejsce było cudownie piękne i wręcz ociekało magią. Zeus zakazał komukolwiek tam wchodzić. Komukolwiek. Jakimś cudem Polana przemieszczała się razem z bogami i dziwnym trafem znajdowała się gdzieś w obozie. Była zamaskowana i tylko Chejron i Pan D. wiedzieli gdzie się znajduje. Coraz bardziej mi się to nie podobało. Co to były nagrody, że musiały zostać wręczone w miejscu, gdzie nikt nie wchodził od setek lat? Chyba, że ... Nie to na pewno nie to. Wypchnąłem myśl z głowy. Zamiast tego poczułem się strasznie senny... Usłyszałem tylko milknące już słowa Chejrona.

- Nikt nie może wiedzieć, jaka droga prowadzi do Świętej Polany...

Obudziłem się, w jakimś jasnym miejscu. Wstałem i zobaczyłem, że inni obozowicze też zaczynają się budzić. Zewsząd dobiegły mnie głośne westchnienia z zachwytu. Znajdowaliśmy się na okrągłej polanie, która połyskiwała na srebro. Wszędzie wokół rosły drzewa, rzucając na nas cień. Po środku polany znajdowała się mała fontanna. Nie potrafiłem jej opisać. Była taka pełna życia. Mocy. W krystalicznie czystej wodzie odbijał się księżyc w pełni, nadając wszystkiemu jeszcze więcej uroku. Całe miejsce tętniło taką mocą, że prawie zwaliło mnie z nóg. Miałem ochotę podbiec i napić się tej wody, jakby od tego zależało całe moje życie. Miałem ochotę tu zostać na zawsze. Zrozumiałem dlaczego Zeus, tak bronił tego miejsca. Nie dało się w nim nie zakochać. Przez chwilę trwałem w absolutnym zachwycie, gdy głos Chejrona dobiegł do moich uszu.

- Niech wszyscy pokłonią się bogom! - rozejrzałem się spanikowany. Nigdzie nie było bogów. Tylko zwierzęta. Orzeł, wilk, paw... chwila co tu robi paw? Zdumiałem się. Po chwili do mnie dotarło, gdzie są bogowie, a raczej kim są. Natychmiast się pokłoniłem. Obozowicze poszli w moje ślady i po chwili wszyscy kłanialiśmy się 14 zwierzętom. Po dość długiej chwili przeobrazili się. Orzeł zmienił się w Zeusa, koń w Posejdona, łania w Artemidę... Rozumiecie o co chodzi. Bogów było 14, gdyż Zeus ustanowił Hadesa i Hestia Olimpijczykami. Cieszyłem się z tego. Hestia prawdę mówiąc była moją ulubioną boginią.

- Możecie wstać. - Zeus rozpoczął spotkanie. Bogowie rozsiedli się wygodnie na srebrnych tronach, które tworzyły półokrąg, a po naszej lewej stronie znajdowała się fontanna. Przez chwilę panował cisza. - Jak wszyscy wiedzą dzisiaj jest bardzo ważny dzień. - Świetnie, w końcu dowiem się o co chodzi. - Bowiem dzisiaj jest rocznica pokonania przez bogów tytana Kronosa... - Herosi zaczęli klaskać, a gdy skończyli, Zeus rozpoczął przemowę o tym jacy to cudowni byli bogowie w walce. Przez cały czas siedziałem oniemiały. Jak mogłem o tym zapomnieć? Przecież myślałem o tym przez ostatni miesiąc. I rocznica. Zeus miał wydać przyjęcie na cześć wygranej, a ja tak po prostu o tym zapomniałem! Nic dziwnego, że Anna... Ona nazwała mnie Glonomóżdżkiem! Wspomnienie o Niej przypomniało mi o czymś. Spojrzałem na siebie ze zdumieniem. Dzisiaj były moje 17-te urodziny! A ja cały dzień przesiedziałem w jaskini. Sam. Nikt nie złożył mi życzeń. Nikt nawet mnie nie szukał. - ... wręczyć nagrody najlepszym herosom tego stulecia ! - głos Zeusa wyrwał mnie ze zdumienia - Będziemy po kolei ich wywoływać! Ci, którzy usłyszą swoje nazwisko proszeni są o wyjście naprzód. - zapadła cisza.

- Thalia Grace, moja córka - zawołał król bogów. Rozbrzmiały oklaski. Thalia spłonęła rumieńcem i szybko klęknęła przed bogami.

- Dziękuje, mój panie.

- Annabeth Chase, moja córka! - zawołała Atena. Ludzie zaczęli klaskać, a Ona wstała i dumnie wystąpiła naprzód.

- Do dla mnie zaszczyt, mój panie, moja pani. - Uklękła przed bogami, dołączając do uśmiechniętej Thalii.

- Nico di Angelo, mój syn - zagrzmiał Hades. Z lasu wyłonił się niski chłopak. Nie wiedziałem, że Nico tu jest, ale jeśli ktoś zasłużył na tytuł jednego z najlepszych herosów tego stulecia, to był to on. Uśmiechnąłem się do niego, a on odwzajemnił uśmiech, zanim uklęknął przed bogami. Widzicie, byłem z nim w dobrych stosunkach, ale problem polegał na tym, że Nico ciągle był w podziemiach i dlatego rzadko się widywaliśmy.

- Clarisse de la Rue, moja córka! - zawołał dumnie Ares. Jej rodzeństwo zaczęło gromko klaskać. Clarisse dumna z siebie uklęknęła przed bogami.

- To niewyobrażalny zaszczyt panie.

- Trawis i Connor Stoll, moi synowie! - Hermes uśmiechnął się na widok zdziwienia na twarzy swoich synów. Bracia, szybko wymamrotali podziękowania i dołączyli do klęczących półbogów.

- Will Solace, mój syn! - ogłosił Apollo. Will zdumiony uklęknął przed bogami.

- To zaszczyt, mój panie. - schylił w szacunku głowę.

- Kate Garden, moja córka. - oznajmiła spokojnie Demeter. Katie prawie rozpłakała się ze szczęścia dołączając do przyjaciół.

- Jake Mason - zawołał Hefajstos. Jake spokojnie uklęknął przed bogami i podziękował.

- I na koniec mój syn ... - Posejdon zawiesił głos. Muszę przyznać, przez małą, naprawdę małą sekundę miałem nadzieje, że chodzi mu o mnie - ... Daniel Toader *! - przez chwilę panowała cisza, pełna zaskoczenia. Ale ludzie zaczęli klaskać, jeszcze głośniej niż przy innych i Daniel dumnym krokiem dołączył do półkręgu herosów. Było ich teraz dziesięcioro : Ona, Thalia, Clarisse i Katie oraz Nico, Travis i Connor, Will, Jake i Daniel.

- Powstańcie herosi, albowiem o to czas na wręczenie nagrody jaką będzie ... - Zeus urwał dla lepszego efektu. Po długiej ciszy w końcu przemówił ... Nieśmiertelność! - Półbogowie wymieli pełne zdumienia i radości uśmiechy. - To znaczy o ile, oczywiście przyjmiecie ten dar . - Ton króla bogów wyraźnie mówił, że nie ma takiej możliwości, aby tego nie zrobili.

- Ależ, oczywiście, że przyjmiemy. Kto byłby tak głupi, żeby go nie przyjąć? - zawołał Daniel entuzjastycznie, a oczy wszystkich skierowały się na mnie. Poczułem się, jakby ktoś mnie kopnął w brzuch.

- Czy ktoś się sprzeciwia uczynieniu tych herosów nieśmiertelnymi? - Oczy Zeusa skierowane były w moją stronę. W końcu zrozumiałem o co w tym wszystkim chodziło. Nie chodziło tylko o nagrodzenie zasłużonych półbogów. Chodziło o sprawdzenie mnie. A ja byłem na skraju wytrzymałości. To był jakiś okrutny żart. Dokładnie rok temu odrzuciłem nieśmiertelność właśnie dla tych ludzi. Dzisiaj oni nie wahali się nawet sekundy, aby ją przyjąć. Było to przykre. Ale nie zamierzałem dać się złamać. Przez parę minut wpatrywałem się w oczy Zeusa, bez mrugnięcia. Opanowałem tę sztuczkę pół roku temu. Nie musiałem mrugać, aby nawilżyć oko. Jeśli tylko wystarczająco się skupiłem, mogłem je nawilżać bez mrugania. W końcu Daniel przerwał ciszę.

- Czy możemy, że tak powiem.. przejść do rzeczy? - zapytał niepewnie.

- Na twoim miejscu zacząłbym ćwiczyć cierpliwość, Daniel. - Spojrzałem mu w oczy. - Wieczność trwa baardzo długo... - w moim głosie dało się słyszeć nieme ostrzeżenie, ale tylko mój brat to zauważył. Jego oczy rozszerzyły się ze strachu. Pozostali byli zbyt zdumieni moją wypowiedzią. Poczułem satysfakcję. Wszyscy spodziewali się, że będę protestować i krzyczeć, że to mi należy się nagroda. A ja nie zamierzałem dać się złamać. Chciałem im pokazać, że nie mają nade mną władzy. A nie posiadanie nad kimś władzy, było dla boga nie do przyjęcia. Dlatego, też uśmiechnąłem się szyderczo do Zeusa, wpędzając go w jeszcze większe zdumienie.

- No, tak ... Herosi! - Zeus próbował ukryć zmieszanie. - Oto podniosła chwila! Zapamiętajcie ją na zawsze! - I z tymi słowami ceremonia się rozpoczęła. Apollo powoli wstał z tronu i podszedł do fontanny. Wyjął srebrny kielich i zanurzył go w wodzie, wyszeptując przy tym modlitwę dziękczynną. Po kolei podszedł do dziesięciu półbogów i dał im się napić łyka, po czym wrócił na swoje miejsce. Bogowie wstali i zaczęli wypowiadać antyczne zaklęcie. Z każdym ich słowem, rosła moc na polanie. W pewnej chwili zapadła cisza. Bogowie stali przez chwilę nieruchomo, gdy Zeus wymówił ostatnią frazę.

-Βάσει των τεσσάρων στοιχείων, σας κάνει αθάνατο! ** - W tej chwili w wybrańców uderzył piorun. Błysnęło jasne światło i już stało przed nami dziesięcioro nieśmiertelnych obozowiczów. Wszyscy promienieli i była od nich złota aura. Odwrócili się w naszą stronę i rzucili nam wyniosłe spojrzenie. - Herosi, oto przedstawiam wam Dziesięciu Nieśmiertelnych, wiecznych obozowiczów i waszych opiekunów!

Wszyscy udali się na przyjęcia na Olimpie. Wszyscy oprócz mnie. Zeus prze teleportował wszystkich. Wszystkich, oprócz mnie. W jednej chwili na Polanie słychać było oklaski, a w drugiej kompletną ciszę, gdy wszyscy zniknęli. Prawdę mówiąc cieszyłem się z tego. Nie miałem ochoty iść na zabawę do Olimpu, a poza tym Święta Polana wyglądała jeszcze piękniej bez tego całego tłumu. Z wrażenie odjęło mi mowę. Mogłem tylko wszystkiemu się przyglądać z niemym zachwycie.

- Niezwykle imponujące, prawda? - Odwróciłem się szybko i zobaczyłem, że stoi za mną około osiemnastoletnia dziewczyna, która do złudzenie kogoś mi przypominała.

- Hestia? - zapytałem niepewnie. Dziewczyna uśmiechnęła się. Była ubrana w zwiewną, ognistą sukienkę i mogłem przysiąc, że gdzieniegdzie widziałem płomienie. Była boso, a włosy miała do długie do ramion, rozpuszczone. Muszę, przyznać, że wyglądała przepięknie. - Ale czemu nie jesteś na Olimpie? I czemu wyglądasz jak osiemnastolatka?

- Herosi mnie nie szanują w mojej dziewięcioletniej formie i dlatego dzisiaj tak wyglądam.

- Przykro mi. - Było mi wstyd za znajomych. Hestia uśmiechnęła się, jakbym sprawił jej niespotykaną radość.

- Nie szkodzi. Jestem już przyzwyczajona. A co do tego dlaczego nie jestem na Olimpie... no cóż. Przykro mi to mówić, ale przyszłam się pożegnać. - Spojrzała mi w oczy i posłała mi smutny uśmiech. Poczułem jakieś dziwne uczucie w żołądku. Nie chciałem, że było jej smutno.

- Z kim? - zapytałem zaciekawiony. Oprócz mnie i Hestii nikogo tu nie było.

- Z tobą Perseuszu...

- Jak to ze mną? - Hestia wskazała na ławę z roślin w cieniu Polany.

- Usiądźmy, to ci wyjaśnię... - Posłusznie podążyłem za nią i gdy już usiedliśmy, poczułem się naprawdę dziwnie. Nie na co dzień przecież siedzi się z boginią jak równy z równym. - Perseuszu, domowe ognisko gaśnie i nie mogę zrobić niczego, aby go przed tym powstrzymać. - Dla kogoś kto nie zna mitologii może to nie być poważna sprawa, ale ja znałem prawdę. Hestia była boginią ogniska domowego, które symbolizowało dom, nadzieję i życie. Jeśli ognisko gasło i Hestia nie mogła nic z tym zrobić, to było dosyć kiepsko. Bogini rozpoznała mój wyraz twarzy. -Nie, nie chodzi o to Perseuszu. Właściwie to od dawna na to czekałam.

-Dlaczego? I co to ma wspólnego ze mną?

-Wszystko Perseuszu. Bo to jest TWOJE ognisko i to przez ciebie gaśnie. - W jej tonie głosu nie słyszałem żadnych pretensji. Ona po prostu stwierdzała fakt.

- Jak to przez mnie?

- Wkrótce zrozumiesz. - Widząc mój wyraz twarzy, zaśmiała się. Bardzo ładnie. - Naprawdę. Teraz najważniejsze jest to, że ognisko za chwilę zgaśnie i wszystko się zmieni. Minie dużo czasu, zanim znowu się zobaczymy Perseuszu, o ile się zobaczymy - Byłem skonfundowany. O co chodziło?

- Wkrótce zrozumiesz - powtórzyła. Skinąłem głową. Zanim się zorientowałem już mnie obejmowała. Normalnie byłbym zażenowany, ale tuląc do siebie Hestię, czułem się jakbym był znowu w z domu.

- Perseuszu, cokolwiek się stanie, pamiętaj, że ognisko zawsze może zapłonąć ponownie. - wyszeptała mi do ucha, a ja poczułem, jak przez ciało przebiega mi dreszcz. -Obiecaj mi, że będziesz o tym pamiętać.

- Obiecuję. - Mogłem przysiąc, że się uśmiechnęła.

- Przykro mi - wyszeptała mi jeszcze cicho. Zanim zdążyłem się zapytać o co chodzi, już jej nie było, a ja stałem na ulicy, przed mieszkaniem moich rodziców.

Nie. Nie. Tak nie może być. Tak nie może być! Przykro mi, ale zdarzył się wypadek. Nie! To nieprawda! Niczego nie dało się zrobić... ogień pochłonął wszystko. Proszę... Błagam,niech to będzie jakaś pomyłka... Niech to będzie jakaś pomyłka! NIECH TO BĘDZIE JAKAŚ POMYŁKA! Przykro nam.

Z hukiem wpadłem do recepcji w Empire State Building.

- Piętro sześćsetne! - zawołałem do recepcjonisty.

- Przykro mi, ale nie... - Wiedziałem co powie.

- Niech mi pan tu nie bredzi, tylko da klucz do piętra sześćsetnego. A jak nie to rozwalę wszystko w promieniu stu metrów. - Recepcjonista wyraźnie się przestraszył i szybko podał mi klucz. Wsiadłem to windy i skuliłem się na ziemi. Teraz najważniejsze jest to, że ognisko za chwilę zgaśnie i wszystko się zmieni... Przykro mi ... Słowa Hestii dźwięczały mi w uszach. Prawie się rozpłakałem. Skoro ona wiedziała, to wszyscy inni też musieli wiedzieć. Pozwolili na to. Z wściekłości zacisnąłem pięści. Zapłacą mi za to. Winda się otworzyła, a ja wypadłem z niej, kierując się do sali tronowej, gdzie odbywało się przyjęcie. Ludzie zaskoczeni odskakiwali na boki, gdy mnie widzieli, ale nic mnie to nie obchodziło. Chciałem tylko Go dopaść. Dopaść i sprawić, żeby żałował.

- TY! - wrzasnąłem na całą salę. Posejdon odwrócił się jednocześnie zdumiony i rozzłoszczony.

- Ja?

- Tak, ty! - Cała sala zamilkła.

- Perseuszu, o co znowu chodzi? - zapytał zirytowany. Tak mnie to zezłościło, że posłałem go na drugi koniec sali strużką mocy. W normalnych okolicznościach nie udało by mi się, ale Posejdon był zdumiony, że nie zdążył zareagować. Wszyscy zaczęli krzyczeć z przerażenie. Zeus zaczął coś mówić, ale nie słuchałem go. Zamiast tego zająłem się moim wstającym ojcem.

- Jak śmie..

- Wiedziałeś o tym! Wiedziałeś i nic nie zrobiłeś! - przerwałem mu. Spojrzał na mnie zaskoczony.

- O czym niby wiedziałem?

- Wiedziałeś, co się dzieje i nie zrobiłeś niczego, aby ich uratować! - Zrozumienie pojawiło się w jego oczach, gdy uświadomił sobie, o czym mówię.

- Ach, o to ci chodzi - powiedział, jakby to było coś trywialnego.

- O to? - krzyknąłem z furią - O to? Moi rodzice nie żyją! A ty sobie mówisz : to? Wiedziałeś, że umierają i im nie pomogłeś! Nikt z was im nie pomógł! Nikt nawet mi nie powiedział! - Rzuciłem w stronę zawstydzonych bogów, podczas gdy reszta wymieniała zdumione spojrzenia.

- Synu, posłuchaj... - Posejdon próbował mnie uspokoić.

- Nie jestem twoim synem! - warknąłem w jego stronę. Bogowie wymieli pełne niepokoju spojrzenia. - Mogłeś ich uratować. Nie zrobiłeś tego! Wszyscy mogliście, ale nikt z was tego nie zrobił. A ja już nigdy wam nie wybaczę! Nigdy!A Kiedyś tego pożałujecie! Kiedyś będziecie potrzebowali pomocy,a mnie już nie będzie, żeby was uratować! - Bogowie wyglądali na przerażonych. Jedynie Hestia była dziwnie spokojna. Spojrzała na mnie ze zrozumieniem w oczach i bezgłośnie powiedziała : Do widzenia Perseuszu. Skinąłem jej głową na pożegnanie. W następnej chwili leżałem na plecach w lesie, z plecakiem w ręce i ze świadomością, że właśnie zmieniło się całe moje życie.

* Koniec wspomnienia *

- To twoja rola. Musisz się zgodzić. - Bóstwo spojrzała na mnie z prośbą w oczach. - Przez ostatni miesiąc pomagałeś młodym herosom i odprowadzałeś ich do obozu, ale nie możesz tego robić wiecznie. Hestia wiedziała co się stanie. - Nie wiedziałem co myśleć. Zamiast tego spróbowałem się rozejrzeć. Znajdowaliśmy się na polanie, ja i młody mężczyzna, który przedstawił się, jako Antyczne Bóstwo. Był wysoki, ale dobrze zbudowany. Miał ciemne włosy i był ubrany w zwykłe dżinsy i T-shirt. Jedynymi rzeczami, które świadczyły o tym, że nie był zwykłym śmiertelnikiem były, zamiast oczu, dwie płonące na srebro kule, które do złudzenia przypominały te Aresa i Hestii. Wciąż bolała mnie głowę, po wycieczce w przeszłości i nie rozumiałem o co chodzi.

- Chwila, zaczekaj. Umierasz i chcesz, żebym przejął twoje moce przed śmiercią, bo nie chcesz, aby zniszczyły całą planetę, albo po prostu zniknęły, tak? - Chciałem sobie wszystko poukładać.

- Tak. - potwierdziło bóstwo.

- Ale ja nawet nie wiem kim jesteś! - Zarzuciłem mu. Westchnął, jakby się tego spodziewał.

- Nazywam się Chaos. Jestem twórcą wszechświata i najpotężniejszą w niej istotą. - Zatkało mnie. Chaos, którego nie widziano od tysięcy lat pojawia się właśnie mnie i chce, żebym wziął jego moc? Widziałem w swoim życiu wiele dziwnych rzeczy, ale to przebijało je wszystkie.

- Chaos? - zapytałem z niedowierzaniem - Ten Chaos? - Bóstwo pokiwało głową. -I ty chcesz, żebym to akurat ja przejął twoją moc? Nie ma mowy. Przez przypadek sam wszystko zniszczę, nim upłynie jeden dzień! Po za tym, czy aby jako twórca wszechświata, nie masz zapewnionego życia wiecznego, cokolwiek, by się nie stało? - zapytałem podejrzliwie. Wiem, że teraz pewnie myślicie, że jestem szalony, skoro odrzucam taką moc, ale ja po prostu wiem, że nie poradziłbym sobie z nią. Chaos uśmiechnął się, jakby się tego spodziewał.

- Właśnie dlatego, chcę, żebyś to ty władał moją moc. Nie pragniesz władzy, dlatego będziesz władcą najlepszym jaki może być. Nie mam już czasu, aby szukać kogoś innego, a poza tym nawet jeśli wszystko jutro zniknie, to wciąż jest dzisiejszy dzień. - uśmiechnął się do mnie, jakby właśnie wyjawił mi jakąś tajemnicę. Nie umknęło mojej uwadze, że nie odpowiedział na moje ostatnie pytanie. - Musisz się zdecydować w tej chwili. Czy zgadzasz się na stanie się moim następcą? - Poczułem się, jakbym znów miał szesnaście lat. Od mojej decyzji zależało wszystko...nawet jeśli wszystko jutro zniknie, to wciąż jest dzisiejszy dzień... Spojrzałem w te srebrne oczy i już wiedziałem, że klamka zapadła.

- Zgadzam się. - wyszeptałem.

- Przysięgnij na Styks. - Zdziwiłem się. Po co?

- Przysięgam na Styks. - Uderzył piorun. Chaos uśmiechnął się i wstał.

- W takim razie możemy iść. - Wstałem za nim zdezorientowany.

- Jak to iść? Czy ty, aby właśnie w tej chwili nie umierasz? - Już niczego nie rozumiałem.

- Nie. - zaprzeczył Chaos.

- Nie - powtórzyłem tępo - To po co to wszystko?

- Mój drogi Perseuszu, musiałem trochę ponaginać prawdę.

- Ponaginać prawdę? Czyli , że co? - zapytałem zdenerwowany.

- Widzisz, potrzebuję następcy. A to była próba. Próba, którą przeszedłeś pomyślnie. Niedługo naprawdę umrę, a wtedy ty staniesz się najpotężniejszą istotą we wszechświecie. Przedtem muszę cię jednak do tego przygotować. -Poczułem złość. Zapragnąłem się zbuntować.

- A jak się nie zgodzę?

- Przysiągłeś na Styks. - zauważył. Ech... Sprytny był nie ma co. Poczułem zirytowanie, ale też dziwną radość. Może to jednak nie był taki zły pomysł. Przecież nie muszę od razu przejmować jego mocy, prawda? Chaos wyciągnął do mnie dłoń.

- Chodź Alfa. Wkraczasz właśnie do nowego życia.

- Alfa? - Uchwyciłem.

- Tak, Alfa. - Chaos uśmiechnął się. - Tak się od teraz będziesz nazywać. Alfa, znaczy nowy początek.

- Alfa. - Delektowałem się nowym imieniem, jak lodami w upalny dzień. - Podoba mi się.

* toady - znaczy lizus.

** Mocą wszystkich czterech żywiołów, czynie was Nieśmiertelnymi!


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Mosqua
Administrator



Dołączył: 04 Lut 2012
Posty: 161
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Z Krakowa! Ktoś jeszcze?

PostWysłany: Czw 21:33, 29 Mar 2012    Temat postu:

Tym razem nowy rozdział dedykuję Moni, za jej choć mocny spóźniony, to bardzo miły komentarz. Smile

Rozdział III

Nico

- Przecież sami słyszeliście! To był on! To musiał być on! - Dzisiejszy dzień był koszmarem, ale i jednocześnie błogosławieństwem - Page dokładnie go opisała! Po za tym na miłość boską przedstawił jej się! - Siedziałem w Wielkim Domu domu na zebraniu z pozostałymi Nieśmiertelnymi Obozowiczami i z Chejronem i próbowałem wyjaśnić tej bandzie matołów, że musimy wyruszyć na poszukiwania Percy'ego. Ale najlepiej będzie, jak wyjaśnię wszystko od początku. Przez cały miesiąc, do obozu trafiło z czternaścioro herosów, którzy twierdzili, że wysoki, zielonooki brunet, uratował ich przed potworem, a następnie przyprowadził tutaj. Wszyscy byli w wieku od 8 do 14 lat i zaklinali się, że chłopak wszystko im wyjaśnił o bogach i mitologii, i że gdyby nie on, to już dawno by nie żyli. Wszyscy obozowicze byli zdumieni i automatycznie myśleli o Percym. Problem był taki, że obrażeni bogowie oświadczyli, że Percy już nie należy do społeczności i zakazali w ogóle o nim wspominać. Dlatego wszyscy siedzieli cicho i nikt nie wyrażał swoich przypuszczeń. Chrzanić bogów. Nic mnie nie obchodziły ich zakazy i nakazy. Próbowałem prowadzić śledztwo na własną rękę i podpytywałem się nowych herosów o Percy'ego, ale wszyscy ze smutkiem stwierdzali, że zielonooki chłopak nie przedstawił się. Aż do dzisiaj, gdy pojawiła się Page. Page była ośmiolatką i co jeszcze bardziej zadziwiające, córką Posejdona. To właśnie ona powiedziała, że przyprowadził ją Percy Jackson. Była wszystkim czego potrzebowałem. Była dowodem na to, że Percy, gdzieś tam jest i ciągle nam pomaga. Nie wiedziałem co spowodowało, że to właśnie jej Percy się przedstawił. Czy to, że była jego siostrą, czy to, że była taka mała, czy po prostu to, że była tak urocza. Nie obchodziło mnie to. Najważniejsze było to, że to zrobił. Teraz musiałem tylko zmusić moich nieśmiertelnych braci, żeby zaczęli szukać mojego przyjaciela. Jak się okazywało, nie było to wcale proste. Uparcie twierdzili, że to nie był on.

- Nico, musisz się uspokoić. - Chejron spojrzał na mnie ostrzegawczo. Powstrzymałem się od rzucenia się wszystkim do gardeł i wziąłem głęboki oddech. Nie możesz ich zabić, powtarzałem sobie. Nie możesz ich zabić.

- Proszę tylko, żebyście o tym pomyśleli. - zacząłem, próbując się uspokoić. - Jeśli się pośpieszymy, to jeszcze będziemy szansę na znalezienie go. - Obozowicze wymielili niepewne spojrzenia. Uśmiechnąłem się w duchu. Może udałoby mi się ich przekonać. - Wszyscy wiemy, że to Percy nam pomagał. Jestem też pewien, że wszyscy wstydzimy się za nasze wcześniejsze zachowanie. - Zrobiłem nacisk na to szczególne słowo, a moi koledzy spuścili głowy. - Wszyscy za nim tęsknimy. Co stoi na przeszkodzie, żeby go odnaleźć i tu sprowadzić? - Przez chwilę panowała cisza. Przez chwilę naprawdę wierzyłem, że się uda. Że to całe szaleństwo się skończy. a Percy pojawi się i wszystko wróci do normy. Ale oczywiście Annabeth przerwała to wszystko, jak bańkę mydlaną.

- Nieprawda -odezwała się, wstając i zwracając na siebie uwagę wszystkich. - Nie jesteśmy pewni, ze to Percy nam pomagał. Nie wszyscy wstydzimy się za nasze wcześniejsze zachowanie, zwłaszcza, że nie zrobiliśmy niczego złego. Nie wszyscy za nim tęsknimy. I wiele rzeczy stoi na przeszkodzie, żeby go tu sprowadzić. - Jej przemądrzały ton sprawił, że miałem ochotę ją udusić.

- Może ty tak uważasz, ale inni czują inaczej, Annabeth. - wymówiłem jej imię, jak obelgę. - To nie ty jesteś tu liderem i to nie ty tu decydujesz, wiec się przymknij. - Warknąłem na nią. Annabeth była tak zszokowana, że zabrakło jej języka w gębie. - Chejronie. - skierowałem się do centaura, stojącego po drugiej stronie stołu. - Wiesz, że to był Percy. Czy pozwolisz nam wyruszyć na poszukiwania i sprowadzić go tutaj? - Wszyscy spojrzeli na centaura wyczekująco. Na twarzach niektórych, takich jak moja i Thalii, widać było nadzieję. Na twarzach niektórych, takich jak Daniela, pogardę. A na twarzach niektórych, takich jak Annabeth, strach przed decyzją mężczyzny. Chejron wpatrywał się przez chwilę w nas w milczeniu.

- Nie. - To jedno słowo zamroziło mi krew w żyłach. - Jeśli go tu sprowadzimy, bogowie zabiją i jego i nas. - Annabeth i Daniel uśmiechali się do siebie z triumfem. - Zebranie uważam za zamknięte. Rozejść się. - Obozowicze po kolei wstali i wyszli, cicho rozmawiając. W końcu w sali zostałem tylko ja i Chejron. Wpatrywał się we mnie błagalnie, prosząc bym zrozumiał.

- Nico, dobrze wiesz, że nie mamy wyboru. Jedyne co możemy zrobić, to modlić się, że kiedyś do nas wróci i nam wybaczy. - Wpatrywałem się chwilę w niego, aż w końcu kiwnąłem głową i wyszedłem bez słowa. Skierowałem się w stronę wiecznie płonącego ogniska, gdzie nikogo nie było. Musiałem się uspokoić. Tak bardzo chciałem iść i odnaleźć Percy'ego! Był dla mnie, jak brat i zawsze przy mnie był i starał się mnie ochronić, pomimo, że ja chciałem go zabić. A teraz po prostu przepadł. Kopnąłem ze złością stertę gałęzi.

- Nie ma sensu się złościć. - usłyszałem za sobą dziewczęcy głos. - To i tak nic nie da. - Odwróciłem się z prędkością gazeli i zobaczyłem, że przede mną stoi Hestia, wyglądająca dokładnie tak samo, jak miesiąc temu.

- Pani Hestia? Ale co ty tu robisz? - zapytałem się, kłaniając się przy okazji. Lubiłem Hestię. Była jedyną z bogiń, która była dobra. Dobroć promieniała z niej, jak ogień, czy dom. Bogini uśmiechnęła się.

- Zachowujesz się dokładnie, jak Percy. Chyba, jako jedyni półbogowie naprawdę mnie szanujecie. - zarumieniłem się, ale wzmianka o Percym sprawiła, ze zasypałem boginię gradem pytań.

- Percy? Widziałaś się z nim, pani? Czy ma się dobrze? Czy wraca? Czy jest bardzo zły? - Hestia uśmiechnęła się do mnie i wyciągnęła rękę w moją stronę.

- Chodź herosie. Musimy porozmawiać.
*

- Czyli kiedyś wróci? - zapytałem z nadzieją w głosie. Hestia opowiedziała mi o jej spotkaniu z moim kuzynem i o swoich przypuszczeniach.

- Nie wiem, mój drogi Nico... - odpowiedziała smutna, jednak uśmiech po chwili zagościł na jej twarzy. - Ale myślę, że to zrobi. W końcu obiecał mi, że będzie pamiętał. - I z tymi słowami wstała i rozpłynęła się w powietrzu.

987 LAT PÓŹNIEJ...

Alfa

Całe moje życie stało się treningiem. 987 lat to dużo czasu na myślenie... albo jak kto woli na walki. Codziennie ćwiczyłem szermierkę i moje moce. Chaos każdego dnia dawał mi po trochę swojej siły, aż w końcu pięćset lat temu stałem się drugą najpotężniejszą istotą w całym wszechświecie. W każdym razie tak twierdził Chaos. Ja w to nie wierzę i nie zamierzam uwierzyć. Zamiast tego skupiam się na trenowaniu moich Wojowników. Chaos poprosił mnie o wyszkolenie grupy osób, aby stali się jego armią. W każdym razie, tak to wygląda z zewnątrz. Tak naprawdę to po prostu grupa osób, którym tak jak mnie, nie zostało już nic w życiu. Teraz byliśmy rodziną. Chroniliśmy się nawzajem i żyliśmy ze sobą. Co prawda czasem nie wiedzieliśmy prawie nic o sobie, bo nikt nie chciał przywoływać smutnych wspomnień, ale to było w porządku. Wszyscy to rozumieli i szanowali. Na przykład ja. Nikt nic nie wiedział o mojej przeszłości. Wiedziano, że Alfa nie jest moim prawdziwym imieniem, ale to im wystarczało. Nie potrzebowaliśmy wyjaśnień. Nasze życie polegało na treningu i walce, treningu i walce. I to nam wystarczało.

- Generale, pan Chaos cię wzywa! - usłyszałem jak Tabiti mnie woła. Była moją dobrą znajomą, tak jak wiele innych Wojowników, ale w godzinach pracy mówiliśmy do siebie oficjalnie.

- Dziękuje poruczniku Tabiti . - Podziękowałem jej, i jednocześnie puściłem do niej oko. Powstrzymała się od zaśmiania i zasalutowała, odchodząc. Wyszedłem z mojej komnaty i skierowałem swe kroki do sali tronowej. Chyba powinienem coś wyjaśnić. Ja i Wojownicy, razem z Chaosem mieszkaliśmy w przestrzeni międzygalaktycznej w jego pałacu. Można się było stąd dostać absolutnie wszędzie, poprzez teleportację, tylko z powrotem mógł być pewien problem, dlatego używaliśmy specjalnych statków, które były wolniejsze, ale za to miało się pewność, że będzie można wrócić. Pałac Chaosu był absolutnym dziełem sztuki, ale nie brakowało tu sal do ćwiczeń, czy więzień. Sala tronowa mieściła się na parterze, a nasze sypialnie na piętrach, dlatego musiałem się pośpieszać. Chaos nie lubił, gdy musiał na mnie czekać. Mieliśmy skomplikowaną relację. Mówiłem do niego, jak do znajomego, ale wciąż miał nade mną władzę. Nie zmieniało to faktu, że byliśmy ze sobą zżyci po wspólnie spędzonych prawie tysiącach lat. Byliśmy ze sobą związani moją przysięgą i dlatego z czasem zacząłem go traktować, jak ojca, a on mnie jak syna.

Zapukałem do sali, po czym wszedłem i się ukłoniłem bóstwu. Czułem, że chodzi o coś ważnego i trzeba się należycie zachowywać.

- Wzywałeś mnie? - zapytałem, starając się nie patrzeć na boki. Za każdym razem sala wyglądała inaczej i o dziwo, dzisiaj wyglądała jak sala tronowa na Olimpie. Poczułem gniew. Wyniosłem stamtąd niemiłe wspomnienia. - I czemu ten wystrój? - Spojrzałem badawczo na mojego ojca. Chaos spojrzał na mnie z nieodgadnionym wyrazem twarzy.

- Wracasz na Ziemię. - Z zaskoczenia prawie się wywróciłem.

- Co? - zapytałem z niedowierzaniem. - Ale jak to?

- Wybuchła wojna. Gaja sprzymierzyła się z tytanami i gigantami. - Chaos zaczął bez żadnych wstępów. - Bogowie i herosi nie mają żadnych szans na przeżycie. Żadnych. Chyba, że wyruszę im na pomoc. Wiążą mnie starożytne prawa, ale ty możesz iść razem z Wojownikami. - Wpatrywałem się w niego w zdumieniu. Jak mógł mnie wysyłać na Ziemię? Przecież, po tym co zrobili... Nie chciałem tam wracać. Jednak spojrzałem na Chaos i coś we mnie drgnęło. Zrozumiałem. Nie wysyłał mnie. Wysyłał swojego następcę. Nie ma miejsca na osobiste urazy, gdy jest się władcą świata. Pamiętaj o tym synu. Powiedział mi to tego samego dnia, w którym przybyłem do pałacu. Teraz zrozumiałem. Nie wysyłał Percy'ego, załamanego herosa. Wysyłał Alfę, swojego przyszłego następcę. Wyprostowałem się i spojrzałem mu prostu w oczy.

- Kiedy wyruszamy? - zapytałem hardo, a Chaos uśmiechnął się.

- Już.

Annabeth

Dzisiaj miało się odbyć zebranie w sprawie Gai. Potrzebowaliśmy pomocy. Nie chciałam tego przyznawać, ale Chejron miał rację. Obóz Jupitera, o którym powiedzieli nam bogowie dwadzieścia lat temu, był teraz połączony z naszym obozem i dlatego było nas dwa razy więcej, ale nie zmieniało to faktu, że potrzebowaliśmy pomocy. Chejron powiedział nam, że na dzisiejszym spotkaniu pojawią się bogowie, którzy mają nam powiedzieć coś ważnego. Wszyscy byliśmy podekscytowani. Wszyscy 14 Olimpijczykowie razem byli na obozie ostatnio w dniu, w którym stałam się nieśmiertelna. Czyli w dniu,w którym odszedł Percy. Na początku było mi głupio, ale teraz wiem, że nie był wart zachodu. Świetnie sobie radziliśmy bez niego. W każdym razie do teraz... Otworzyłam drzwi i weszłam do Wielkiego Domu. Przywitałam się z bogami i usiadłam. Zauważyłam, że w kącie sali stoi ciemna postać, ale nikt mi jej nie przedstawił, więc choć moja ciekawość rosła, powstrzymałam się od pytań i spokojnie poczekałam, aż przyjdzie ostatnia osoba.

- Mamy dobrą wiadomość. - Rozpoczął Zeus zebranie, wywołując uśmiechy na twarzach zebranych. - Zyskaliśmy potężnego sojusznika, kogoś nawet potężniejszego od bogów. - dodał cicho, starając się przełknąć dumę. Obrócił się w stronę ciemnej postaci. - Może sam się przedstawisz? - Postać wyszła z kąta i w końcu ujrzałam ją w pełnym świetle. Był to wysoki, ciemnowłosy chłopak. Nie wyglądałby jakoś szczególnie inaczej, gdyby nie jego oczodoły. Zamiast oczu miał dwie płonące na srebro kule, które widziałam już wcześniej u Aresa, czy Hestii. Natychmiast wiedziałam kto przed nami stoi. Niemożliwe...

- Nazywam się Chaos, stwórca wszechświata i najpotężniejsza w niej istota. - Jak makiem zasiał. Po chwili wszyscy już klęczeli razem z bogami. Chaos uniósł dłonie. - Nie klękajcie dzieci. Mam wam do przekazania ważną wiadomość, a jest mało czasu. - Jak na komendę, wszyscy podnieśli się z klęczek i spojrzeli wyczekująco na Chaosa. - Jako, że ograniczają mnie starożytne prawa, nie będę mógł wam pomóc w wojnie z Gają. - zanim ktokolwiek zdążył choćby jęknąć Chaos dodał. - Ale moi Wojownicy będą mogli. - Ludzie wymienili zdumione spojrzenia, a pewien chłopak zapytał.

- Kim są ci Wojownicy?

- Wojownicy są to moi towarzysze, z którymi żyję od wielu lat. - zaczął wyjaśniać Chaos - Uprzednio straciwszy wszystko, dołączyli do mnie i teraz są bardzo potężni. Ich życie polega przede wszystkim na treningu i walce. - oznajmił u zdumieniu wszystkich. - Z łatwością by was pokonali.

- Nieprawda! - Ktoś zaczął krzyczeć z tyłu.

- Moje drogie dziecko, oczywiście, że by to zrobili. Ćwiczą, już od wielu wielu lat. - Chaos oznajmił spokojnym tonem

- Ile lat ma twój najstarszy Wojownik? - zapytała się Katie Garden. Wszyscy zamilkli, ciekawi odpowiedzi.

- Ponad tysiąc lat. - zapanowała jeszcze większa cisza. Jeśli ktoś dzień w dzień przez tysiąc lat ćwiczył to musiał być naprawdę dobry. - Jest to Alfa, mój pierwszy i najlepszy Wojownik. - Chaos wstał. - Moi wojownicy przybędą za jakąś godzinę, o ile oczywiście uda mi się przekonać do tego Alfę.

- Jak to o ile uda ci się go przekonać? - zapytał się Zeus. - Czy on automatycznie nie musi cię słuchać? - Chaos zaśmiał się, wprawiając nas wszystkich w osłupienie

- Alfa nie słucha nikogo. A zwłaszcza jeśli chodzi o was.

- Dlaczego? - zapytał niepewnie Zeus.

- Bo no cóż, szczerze was nienawidzi i sam chciałby was zabić. - I z tymi słowami Chaos zniknął, zostawiając nas zdumionych i jednocześnie przerażonych.

Godzinę później cały obóz z bogami na czele zebrał się na polanie przed wejściem do lasu. Byliśmy podenerwowani i jednocześnie przerażeni. Jacy byli Wojownicy? Kim był Alfa? I najważniejsze : czemu nas nienawidził? Te pytania krążyły po głowie mi i wielu innym. Rozejrzałam się. Razem z moim chłopakiem Danielem staliśmy na czele obozowiczów. Po naszej lewej znajdował się Chejron. Bogowie stali nieco z tyłu, żeby zbytnio nie ingerować. Po dłuższej chwili nic się nie działo. Ludzie zaczynali być niecierpliwi. No bo za kogo ci Wojownicy się uważają, żeby tak się spóźniać? Bogowie pokręcili głowami i już mieliśmy się rozejść, gdy usłyszeliśmy świst. Podniosłam głowę i zobaczyłam...

- Poduszkowiec! - krzyknął Travis Stoll z zachwytem, przerywając ciszę. W sumie miał rację. Nad naszymi głowami unosił się gigantyczny pojazd, zręcznie manewrując, pomiędzy drzewami.

- Patrzcie, jaki wielki!

- A jaki szybki!

- I jakie robi manewry!

- Lubią mieć wielkie wejście, co? - Daniel uśmiechnął się do mnie krzywo. Objęłam go ramieniem i zrobiłam minę w kierunku poduszkowca.

- To pewnie zwykli palanci Daniel. Jestem pewna, że jesteś w stanie ich wszystkich pokonać. - Udobruchałam go, a on pochylił się nade mną i mnie pocałował. Hmmm... muszę przyznać, że był w tym całkiem niezły. Rozmarzyłam się i dopiero gdy usłyszałam chrząkniecie, oderwałam się od mojego chłopaka i zobaczyłam o co chodzi. Poduszkowiec właśnie wylądował, nie robiąc przy tym najmniejszego hałasu. Zapadła cisza. Słychać było tylko nasze przyspieszone oddechy. Powoli mijały sekundy. 1...2...3...4...5...6... Klik! Drzwi poduszkowca otworzyły się i na zewnątrz wyszło około pięćdziesięciu ludzi. Ze zdziwieniem spostrzegłam, że byli to nastolatkowie mający najwyżej dwadzieścia lat, zarówno chłopcy, Jak i dziewczyny. Mieli na sobie zwykłe ubrania i wcale nie wyglądali na wielkich wojów. Prowadził ich wysoki blondyn, o ponurej twarzy i czarnoskóra dziewczyna z łukiem na plecach. Wokół mnie rozbrzmiały szepty. Zastanowiłam się. Ten chłopak musiał być Alfą. Tylko kim była dziewczyna?

- Witajcie w Obozie Herosie! - Chejron odezwał się, jako pierwszy. Alfa i tajemnicza dziewczyna skinęli głową, nie odezwawszy się ani słowem. Chejron spojrzał nieco nerwowo na Zeusa. Ten chrząknął i wysunął się na przód.

- Jesteśmy bardzo wdzięczni, że zgodziliście się przybyć i pomóc nam w walce z Gają - Zaczął niepewnie. Ktoś z wojowników prychnął. Poczułam gniew. Za kogo oni się uważają? Jako, że Alfa wciąż nic nie mówił, Zeus postanowił kontynuować. - Nazywam się Zeus, a ty pewnie jesteś Dowódcą, Alfą. - Na twarzy blondyna wreście pojawiło się coś na kształt złośliwego uśmiechu. Zresztą na twarzach pozostałych Wojowników widać było lekkie rozbawienie.O co im chodziło?

- Mi też miło poznać. - odezwał się w końcu chłopak. - Ale nie nazywam się Alfa i nie jestem dowódcą. Razem z Tanyą - wskazał na ciemnoskórą dziewczynę - jesteśmy jego zastępcami. Nazywam się Ethan i jestem pierwszym zastępcą , a Tanya jest drugim. - wyjaśnił. Wymieniłam zdumione spojrzenia z Danielem. Kto w takim razie był głównym dowódcą? I gdzie był?

- W taki razie gdzie on jest? - Zeus wypowiedział moje pytanie na głos. Chłopak spojrzał w stronę nieba.

- Tam. - Jak na na komendę podnieśliśmy głowy i utkwiliśmy wzrok w niebo. Z prędkością światła zbliżała się do nas mała kometa. Dopiero po chwili spostrzegłam, że to człowiek. Rozległy się przerażone okrzyki obozowiczów.

- Zabije się!

- Zwariował?

- To już trup! - Człowiek zbliżał się w zastraszającym tempie. Wszyscy odsunęli się i po chwili Wojowników okryła gęsta chmura. Nie słychać było żadnego uderzenia. Gdy chmura się rozsunęła, przed nami stali nienaruszeni wojownicy z nieznanym chłopakiem na czele. Był wysoki, ale niczego więcej nie można było o nim powiedzieć, ponieważ miał nałożoną bluzę z kapturem, która całkowicie zasłaniała jego twarz. Widać było tylko usta chłopaka, który zacisnęły się w cienką linię. Kilka osób krzyknęło ze zdumienia. Chłopakowi nic się nie stało i stał tam sobie, jakby nigdy nic, jak gdyby wcale przed sekundą nie uderzył w ziemię z prędkością światła.

- Witajcie. - powiedział zimnym głosem. Gdyby głos mógł zabijać, to już dawno bylibyśmy martwi. Kątem oka zobaczyłam, jak Zeus przełyka ślinę. Pięknie! Pozostali bogowie wyglądali na równie zaniepokojonych. Jednak ja poczułam coś dziwnego. Uczucie, jakbym znała tego chłopaka. Jego głos brzmiał dziwnie znajomo. Jednak zanim zdążyłam się zastanowić, kontynuował. - Nazywam się Alfa i jestem Dowódcą Wojowników Chaosu. - Wciąż panowała cisza. Chłopak westchnął i powiedział coś cicho do Tanyi. Ta kiwnęła głową. - Powinniśmy chyba porozmawiać węższym gronie. - Zeus pośpiesznie kiwnął głową.

- Przejdźmy do Wielkiego Domu. - zaproponował Chejron. Chłopak kiwnął głową. - Rozejść się i wrócić do poprzednich zajęć! - Chejron zawołał do zawiedzionych obozowiczów. Tanya natomiast machnęła ręką na Wojowników i po chwili wszyscy zniknęli, oprócz Ethana i Alfy.

- Gdzie oni zniknęli? - spytał zdumiony Nico.

- Tanya przeniosła ich przed wasze domki, żeby zbudować tam nasz własny. - wyjaśnił Ethan. Przez chwilę nikt nic nie mówił.

- To może chodźmy porozmawiać. - Odezwałam się. Alfa natychmiast obrócił się w moją stronę.

- Tak. - odezwał się, sprawiając, że przeszedł mnie dreszcz. - Chodźmy.

Alfa

Cisza. Gdyby trzeba było opisać jednym słowem atmosferę, jaka była w Wielkim Domu podczas naszego spotkania, to było by to słowo. Cisza. Także niepokój, strach, lekkie podekscytowanie i niepewność. Ale przede wszystkim cisza. Nikt się nie odzywał. Bogowie najwyraźniej nie chcieli zaczynać i czekali na to, aż ja zacznę mówić, ale prawdę mówiąc, to wcale mi się do tego nie śpieszyło. Wiem, że brzmię trochę, jak małe dziecko, ale to ich wojna, a nie moja. Po wyrazie twarzy Annabeth, domyśliłem się, że ma do nas mnóstwo pytań, ale najwyraźniej bała się je zadać, aby nie urazić bogów. Mnie to nie obchodziło. Mogłem sobie tak siedzieć i gapić się w sufit cały dzień. Zeus wyraźnie zauważył moją postawę, bo chrząknął i zaczął rozmowę.

- A więc jesteś pierwszym wojownikiem Chaosu, tak? - Powstrzymałem się westchnienia z irytacji. Na początek dobre i to.

- Tak. - Krótko i na temat. Zeus pewnie spodziewał się, że to rozwinie, ale ja siedziałem cicho. Zobaczyłem, jak rzuca zrozpaczone spojrzenie Atenie. Muszę przyznać, że wyglądało to komicznie. Czternastu Olimpijczyków, Dziesięciu Nieśmiertelnych, Chejron, parę innych obozowiczów i ja z Ethanem, siedzący razem przy wielkim stole bilardowym. Prawie się roześmiałem. Kątem oka widziałem, że jakaś ciemnowłosa dziewczyna podziela moje zdanie, bo z trudem powstrzymywała uśmiech. Miała zielone oczy i do złudzenia przypominała mi ... Page. Ale to niemożliwe...

- Więc Alfa, ile czasu już służysz Chaosowi? - Głos Ateny przywrócił mnie do rzeczywistości.

- Chciałaś powiedzieć : ile lat już pracujesz z Chaosem. - Poprawiłem ją. Nie lubiłem, gdy ludzie twierdzili, że komuś służę. Zresztą nikt z Wojowników nie służył Chaosowi. My razem żyliśmy i nie byliśmy niczyimi poddanymi. Wyraźnie wytrąciłem wszystkich z równowagi. No cóż... lepiej, żeby zaczęli się przyzwyczajać...

- Właśnie. - Atena potwierdziła, choć ją także zadziwiłem.

- Prawie tysiąc lat. - Tu i ówdzie rozległy się zduszone okrzyki zdumienia.

- Więc ile masz lat? - Atenę kontynuowała. Ludzie pochylili się nad nami, ciekawi odpowiedzi.

- Ponad tysiąc. - Uśmiechnąłem się złośliwie. Nie zamierzałem się z nikim spoufalać. Atena wyglądała na wytrąconą z równowagi moją bezczelną odpowiedzią. Natomiast Annabeth nie wytrzymała i zasypała mnie gradem pytań.

- Kim jesteś? Dlaczego przyłączyłeś się do Chaosu? Kto jest twoim rodzicem? Jak się naprawdę nazywasz? - Bogowie i obozowicze byli wyraźnie zszokowani jej bezpośredniością, ale sami chcieli znać odpowiedzi na jej pytania, dlatego zamilkli, czekając.

- Nic, z tych rzeczy nie powinno cie interesować, córko Ateny. - Annabeth spojrzała na mnie ze złością.

- Skoro jesteś naszym sojusznikiem, to chyba jednak powinno mnie to interesować. -odparła, z przebiegłą miną.

- Jestem waszym sojusznikiem, tylko dlatego, że jesteście mniejszym złem. - Wstałem, a za mną podniósł się Ethan. Wszyscy spojrzeli na mnie z oburzeniem. Jak śmiałem ich obrażać?

- Mniejszym złem? - powtórzyła Annabeth, także wstając. - Jak śmiesz! Wcale nie jesteśmy mniejszym złem!

- Właśnie! - poparł ją Daniel, przyłączając się do niej. - Po za tym, skąd mamy wiedzieć, że nie jesteście naszymi wrogami? Nawet nie pokazujesz nam swojej twarzy! - Oskarżył mnie. Bogowie wymieli zaniepokojone spojrzenia. Chłopak miał rację w jednym. Nic o nas nie wiedzieli. - Nawet nie wiemy, jak dobrzy jesteście i czy w ogóle jesteście w stanie walczyć z Gają! - Zapadła cisza. Wiedziałem, że bogowie szykują się do dyskusji. Jedynie Hestia siedziała spokojnie i z uwagą się we mnie wpatrywała. Ona wie, pomyślałem. Oczywiście, że wiedziała.

- Jutro zrobię pokaz mojej mocy na arenie. - powiedziałem spokojnie. - A co do tego, czy jestem waszym wrogiem, to musicie mi uwierzyć na słowo. - Podszedłem do drzwi i razem z Ethanem wyszliśmy na zewnątrz. Obróciłem się jeszcze ostatni raz w stronę bogów. - A jeśli nie to proszę bardzo, walczcie sobie sami. Z radością oglądnę, jak wszyscy umieracie. - Zatrzasnąłem drzwi prosto przed ich zszokowanymi twarzami. Obróciłem się do Ethana.

- Nie za ostro? - zapytał się mnie z niepewną miną.

- To ich postawi na nogi. - uśmiechnąłem się do niego krzywo. - Chodź, zobaczymy co u Tanyi.
*
Była już późna noc. Przechadzałem się na plaży, starając się uspokoić. Fale cicho oblewały brzegi, a ja poczułem coś na kształt tęsknoty. Od 987 lat nie byłem na żadnej plaży. Położyłem się na piasku i zacząłem oglądać niebo. Już zaczynałem czuć, że odpływam, gdy usłyszałem trzask łamanych gałęzi. Usłyszałem, jak ktoś cicho klnie. Poderwałem się i zobaczyłem, że na dwa metry ode mnie stoi Page z miną, jakbym był krwiożerczym potworem.

- Ja, ja.. - zaczęła się jąkać. - Ja nie chciałam. Ja tylko przechodziłam, ja... - uciszyłem ją gestem ręki. Posłusznie zamilkła.

- Nie musisz się bać, nic ci nie zrobię. To, że na spotkaniu byłem trochę... ostry, nie znaczy, że zawsze się tak zachowuje. Na co dzień jestem miłym gościem. - Uśmiechnąłem się do niej, a ona wyraźnie się uspokoiła. Po chwili wahania, podeszła do mnie i usiadła na piasku. Dołączyłem do niej i przez chwilę, tkwiliśmy w ciszy.

- Co tu robisz o tej porze?- zapytaliśmy jednocześnie. Page zaśmiała się nerwowo. - Ty pierwszy.

- Plaża pozwala mi się uspokoić. - odpowiedziałem prosto. Spojrzała na mnie z zaciekawieniem.

- Mnie też. - Znowu zapanowała cisza. Siedzieliśmy tak, z pięć minut , zanim postanowiłem się odezwać.

- Dlaczego bogowie zrobili cię nieśmiertelną? - zapytałem zaciekawiony. Na jej twarzy pojawiło się zdziwienie i ... ból.

- Skąd wiesz?

- Potrafię to wyczuć. - wyjaśniłem. Page westchnęła i wbiła wzrok w ziemię.

- Żebym się zamknęła - wymamrotała. - Przez pewien czas byłąm ... nieposłuszna i Atena wymyśliła, że jak będę nieśmiertelna, to nie będę sobie robić bogów za wrogów, żeby potem przez całą wieczność mnie nie karali. - Po dłuższej pauzie dodała. - Miała rację.

- Co takiego robiłaś? - spytałem ciepłym tonem.

- Mówiłam o Percym Jacksonie. - Obróciłem się gwałtownie w jej stronę.

- Co? - zapytałem z niedowierzaniem. Spojrzała na mnie, a na jej twarzy pojawiło się coś na kształt... tęsknoty.

- To był mój brat. Jak miałam osiem lat, to uratował mnie przed atakiem smoka. Został mi ślad. Chciano mi go usunąć, ale jest jedyną rzeczą, która mi o nim przypomina. - zanim zdążyłem zareagować, zaczęła podwijać rękaw, aż w końcu ukazała się jej ręka, na której widniały trzy poszarpane blizny ciągnące się od palców u dłoni do łokcia. W niektórych miejscach były przerwy, jakby to był tylko fragment blizny. Spojrzałem na jej twarz. Cicho płakała. Nie myślałem co robię. Zanim zdążyłem się zastanowić, podwinąłem swoją bluzę i chwyciłem za rękę siostry i obróciłem ją pod odpowiednim kątem. Page ze łzami w oczach patrzyła na nasze splecione ręce. Nasze blizny idealnie do siebie pasowały. Gdzie kończyła się moja, tam zaczynała się jej. Przypomniałem sobie walkę ze smokiem. W ostatniej chwili chwyciłem ją za rękę i pociągnąłem, ale potwór zdążył nas jeszcze dosięgnąć i zranić, zanim odbiegliśmy.

- To niemożliwe. - wyszeptała Page. - Wolną ręką zdjąłem kaptur z głowy. Spojrzała na moją twarz i wydała z siebie zduszony okrzyk. - To niemożliwe, to niemożliwe. -zaczęła kręcić głową. - Przecież ty nie żyjesz, ty...

- Też za tobą tęskniłem siostrzyczko. - uśmiechnąłem się smutno do niej. W następnej chwili już rzuciła się w moje ramiona i zaczęła szlochać w moją pierś.

Nie zdawałem sobie sprawy, że zza lasu obserwują nas burzowo-szare oczy.

Skończyłam! Przepraszam, że tak długo to trwało, ale mam teraz egzaminy i nie miałam za wiele czasu. Mam nadzieję, że się spodobało i szybko skomentujecie!.

P. S. Trzymajcie za mnie kciuki w poniedziałek, bo mam wtedy egzamin.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Mosqua dnia Pią 16:32, 30 Mar 2012, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Mosqua
Administrator



Dołączył: 04 Lut 2012
Posty: 161
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Z Krakowa! Ktoś jeszcze?

PostWysłany: Czw 21:35, 29 Mar 2012    Temat postu:

Radzę wejść na [link widoczny dla zalogowanych] bo tam piszę oryginalnie i lepiej to tam wygląda.

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Mosqua
Administrator



Dołączył: 04 Lut 2012
Posty: 161
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Z Krakowa! Ktoś jeszcze?

PostWysłany: Pią 17:56, 30 Mar 2012    Temat postu:

Nieco zmieniłam końcówkę, więc możesz przeczytać jeszcze raz.

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Mosqua
Administrator



Dołączył: 04 Lut 2012
Posty: 161
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Z Krakowa! Ktoś jeszcze?

PostWysłany: Pon 18:05, 09 Kwi 2012    Temat postu:

Dobra, dobra wiem, że naprawdę długo nic nie dodawałam, za co bardzo, bardzo, bardzo przepraszam. Ale po prostu miałam takie coś, że dokładnie wiedziałam co mam napisać, ale po prostu nie miałam żadnej siły. No i tak jakoś wyszło. Mam nadzieję, że rozdział się spodoba. Zapraszam do czytania!

Rozdział IV

Annabeth

Siedziałam w lesie i próbowałam rozgryźć kim był naprawdę Alfa. Powinnam była w tej chwili spać, ale nie dawało mi to spokoju, a na plaży zawsze lepiej mi się myślało. Niestety, zaraz po mnie przyszła Page. Zanim zdążyła mnie zauważyć, schowałam się na skraju lasu i zaczęłam się jej dyskretnie przyglądać. Miałam przeczucie, że wydarzy się coś ważnego, więc cierpliwie czekałam. Page właściwie nie robiła niczego ciekawego. Po prostu siedziała na piasku i gapiła się w morze. Po dziesięciu minutach czekania, zirytowałam się. Już miałam sobie pójść, gdy Page szybko się podniosła. Zaczęła cofać się w moją stronę, ale na szczęście zatrzymała się, zanim zdążyła mnie zauważyć. Spojrzałam na plaże, zaciekawiona co się stało i ze zdumieniem zobaczyłam, że siedzi na niej nikt inny, jak Alfa.

- Robi się ciekawiej... - mruknęłam pod nosem. Upewniłam się, że mnie nie widać, po czym usadowiłam się wygodnie, czekając na rozwój wydarzeń. Alfa właściwie nie nie robił, podobnie jak wcześniej Page, po prostu siedział na plaży. Dziewczyna wyglądała na spanikowaną. Chłopak w każdej chwili mógł się odwrócić i ją zobaczyć. Prawdę mówiąc, na jej miejscu też byłabym lekko zdenerwowana. Page zdecydowała się chyba na bezgłośną ucieczkę, ale ku jej nieszczęściu wdepnęła na gałęzie. Usłyszałam, jak cicho klnie.

- Γαμώτο, ότι αυτοί οι κλάδοι δεν θα μπορούσε να γαμημένο ψέμα αλλού! Γαμώτο, γαμώτο, γαμώτο ... - Uniosłam brwi. Dziewczyna miała gadane. Gdzie ona się tego nauczyła? - Ja, ja.. - zaczęła się jąkać. - Ja nie chciałam. Ja tylko przechodziłam, ja... - uciszył ją gestem ręki. Posłusznie zamilkła.

- Nie musisz się bać, nic ci nie zrobię. To, że na spotkaniu byłem trochę... ostry, nie znaczy, że zawsze się tak zachowuje. Na co dzień jestem miłym gościem. - Uśmiechnął się do niej, a ona wyraźnie się uspokoiła. Po chwili wahania, podeszła do niego i usiadła na piasku. Dołączył do niej i przez chwilę, tkwili w ciszy. Nie mogłam uwierzyć własnym uszom. Myślałam, że Alfa to bezduszny palant. Zaczęłam się przysłuchiwać ich rozmowie, ale niestety nie byłam w stanie powiedzieć, o czym rozmawiali. Fuknęłam ze złością. Page przyciągnęła, jednak moją uwagę. Zaczęła podwijać rękaw, a zaraz po niej to samo zrobił Alfa. Co oni, do cholery robią? Chwycił ją za rękę i przez chwilę siedzieli tak. W pewnej chwili Alfa zdjął kaptur z głowy. Oszołomiona, gwałtownie wciągnęłam powietrze. Zanim zdążyłam mu się przyjrzeć, znowu nałożył kaptur na głowę, a po chwili już obejmował mocno Page. Zdezorientowana wstałam i powoli wróciłam do swojego domku. Każdy nieśmiertelny miał własny, co bywało bardzo przydatne w chwilach takich, jak ta. Usiadłam przy biurku i zaczęłam się gapić w pustą kartkę papieru. Po głowie krążyło mi mnóstwo pytań. Kim był Alfa? Czemu ujawnił się przed Page? Czy się znali? A jeśli tak, to skąd? I co chodziło z tym podwijaniem rękawów? Page. No tak, uśmiechnęłam się. To ona była kluczem do wszystkiego. Trzeba będzie ją tylko trochę docisnąć.

Następnego ranka wcześnie wstałam i zaczęłam szukać Page. Tak, jak myślałam, była w drodze na pierwsze poranne śniadanie. Ponieważ, było nas teraz o wiele więcej, wszystkie posiłki były powtarzane dwa razy i szło się na nie grupami. Page była rannym ptaszkiem i dlatego zawsze jadła w pierwszej turze, gdy było jeszcze cicho i wszyscy spali. Dużą zaletą tego było to, że Dionizos i Chejron jedli później i nikt cię nie pilnował. Mogłeś sobie siadać, gdziekolwiek chciałeś. Zakradłam się cicho do Page i zaśmiałam się w duchu. Rano ludzie byli tak nieprzytomni i nie uważni, że po prostu chciało się śmiać.

- Widziałam was wczoraj. - wyszeptałam jej do ucha. Page gwałtownie ode mnie odskoczyła i zaczęła szybciej oddychać. Spojrzała na mnie i zobaczyłam, jak próbuje ukryć przerażenie. Wpadłaś po uszy, kochanie. Uśmiechnęłam się.

- Annabeth? Eee...o czym ty mówisz? - zapytała nerwowo.

- Dobrze wiesz o czym, droga Page. - Uśmiechnęłam się do niej jeszcze szerzej, a jej ciało zatrzęsło się ze strachu.

- Nie, raczej nie. - zaprzeczyła trzęsącym się głosem. - Zupełnie nie wiem o co chodzi. - Wyprostowała się i dzielnie się we mnie wpatrywała, choć wiedziałam, że w środku jest spanikowana.

- Ty. Plaża. Alfa. Uścisk. - Każde słowo wymawiałam mocno, przyprawiając ją o kolejne dreszcze. - I co, jeszcze? - zapytałam z sarkazmem. - Ach, tak! Alfa ujawnił swoją tożsamość. Tobie. - Położyłam jej dłoń na ramieniu.- A ja muszę powiedzieć radzie kim on jest, prawda Page?

- Annabeth, proszę! - spojrzała na mnie, a w jej oczach czaiło się błaganie. - Nie możesz im powiedzieć kto to jest! Nie możesz im powiedzieć, że Alfa to... - Rybeczka połknęła haczyk. - ... to Chejron!

- Co? - Ogarnęło mnie zdezorientowanie. Natomiast w oczach Page dało się dostrzec złośliwy błysk. Zrozumiałam.

- Myślałaś, że uda ci się mnie przechytrzyć, co sowia głowo? - Tym razem to ona położyła dłoń na moim ramieniu. - Od początku wiedziałam, że nie wiesz kto to jest. Gdybyś wiedziała, to po co byś do mnie przychodziła? - spojrzała mi w oczy i zaczęła teatralnie kręcić głową. - Oj Annabeth, Annabeth... Następnym razem nie bądź taka sprytna, bo jeszcze przechytrzysz samą siebie. - I odeszła w stronę pawilonu zostawiając mnie osłupiałą, zszokowaną i rozzłoszczoną.

- A ty nie bądź taka pewna siebie! - zawołałam za nią. - I tak wszystko powiem i będziesz się musiała tłumaczyć. Jak nie mnie to radzie!

- Tak, tak! - Nawet z daleka zobaczyłem ten jej przemądrzały uśmieszek. Tupnęłam nogą ze złości i wróciłam do domku. Pożałujesz tego Page, oj pożałujesz

Tego samego dnia, dokładnie w południe odbyło się kolejne spotkanie rady. Niedługo będą to spotkania klubu, a nie rady, pomyślałam z sarkazmem. Ostatnio spotykaliśmy się tak często, że nikogo już to nie dziwiło. Ja, prawdę mówiąc, cieszyłam się. Dzięki kolejnej naradzie w Wielkim Domu, wszyscy członkowie rady byli w jednym miejscu i mogłam im przekazać ważne wiadomości. Weszłam do pokoju, gdzie jak zwykle stał stołem pingpongowy ( o ile dobrze wiedziałam, w ciągu tych setek lat, nikt nigdy na nim nie grał,) a wokół niego siedziała rada składająca się z : Dziesięciu Nieśmiertelnych, Chejrona, i pozostałych obozowiczów, którzy także zostali uczynieni nieśmiertelnymi, ale nieco później, niż nasza Dziesiątka. Byli to Jason, Leo, Piper, Frank, Hazel i Reyna, no i mała Page. Jason i Reyna byli pretorami w obozie rzymskim, dlatego też bogowie zmienili ich w nieśmiertelnych. Pozostała czwórka przysłużyła się w walkach, a Page… no cóż o niej się nie mówiło. To był temat tabu. Nie na długo, uśmiechnęłam się złośliwie. Przywitałam się ze znajomymi i usiadłam, jako ostatnia. Chejron spojrzał na mnie karcąco. Nasze stosunki zmieniły się od czasu, gdy odszedł Percy i teraz mój drugi ojciec traktował mnie z wyraźną rezerwą. Zresztą, nie tylko on. Thalia, Nico i Grover także się ode mnie odwrócili. Winili mnie za zniknięcie ich kuzyna i przyjaciela. Wszystko przez tego głąba, pomyślałam ze złością.

- Dzisiejsze spotkanie zostało zwołane na prośbę Daniela, dlatego to on będzie przemawiał. – Centaur spojrzał wyczekująco na mojego chłopaka. Ten uśmiechnął się i wstał.

- Witajcie! Zwołałem to zebranie… – Zawołał. Gdzieniegdzie pojawiły się kpiące uśmiechy. Zagotowało się we mnie ze złości. –… zwołałem to zebranie, żeby porozmawiać o naszych nowych sojusznikach. - Ludzie nagle się ożywili i zaciekawieni pochylili się w stronę mojego chłopaka. - Mówię oczywiście o Wojownikach Chaosu. - uśmiechnął się pobłażanie, a ja poczułam… irytację? Prawdę mówiąc, od pewnego czasu syn Posejdona mnie mocno denerwował. Spojrzałam na niego i do głowy wpadł mi pewien pomysł. A może by tak, się z nim rozstać? No bo w końcu, jak długo można z kimś chodzić? W myślach zaczęłam liczyć lata 23… 47… 187… 372… 583… 846… 987… Bogowie, jęknęłam w duchu. Jak mogłam z nim chodzić 987 lat! Spojrzałam na Daniela przerażona i podjęłam decyzję. To koniec. Od razu zrobiło mi się lżej na duszy.

- Nie wiemy o nich za dużo, a tak właściwie to nic. Skąd możemy mieć pewność, że to nie są nasi wrogowie, że nie są szpiegami Gai? – Daniel kontynuował, nie świadomy decyzji, którą właśnie podjęłam. Obozowicze wymieli niepewne spojrzenia. – Spójrzmy na ich dowódcę, Alfę. Chce żebyśmy zginęli! Sami słyszeliście. – rzucił, a ludzie zaczęli potakiwać. – Może nie powinniśmy przyjmować ich rzekomej pomocy, tylko natychmiast ich stąd wyrzucić. Pomyślcie nad tym. – Daniel spojrzał wyczekująco na zgromadzonych, po czym usiadł koło mnie i uśmiechnął się do mnie z wyższością. Odpowiedziałam mu słodkim uśmiechem, choć tak naprawdę, już nie chciało mi się na niego patrzeć. Na Sali zapanowała cisza, gdy wszyscy rozmyślali nad słowami mojego przyszłego ex – chłopaka. Chejron westchnął, po czym wstał, zwracając na siebie uwagę.

- Czy ktoś chce coś jeszcze dodać, czy mogę uznać zebranie za zakończone? – spytał zmęczonym tonem głosu. Poczuło mi się go żal, ale odepchnęłam od siebie nieprzyjemne myśli. Musiałam działać. Zaraz ta mała Page pożałuje, że ze mną zadarła.

- Właściwie to ja chciałam coś dodać. – Tym razem to ja wstałam. Chejron usiadł spowrotem zrezygnowany, a ja zaczęłam mówić. – Zeszłej nocy, nie mogłam spać, więc wyszłam na spacer na plażę. – zaczęłam. Page poruszyła się niepewnie na krześle, a ja poczułam, jak na moją twarz wpełza uśmiech. – Na plaży pojawił się ktoś jeszcze. Zgadnijcie kto. Nasza mała Page i…– spojrzałam na dziewczynę z zadowoleniem. - … i Alfa. – Nagle przykułam uwagę wszystkich. W powietrzu dało się wyczuć zaciekawienie. – Okazuje się, że mała Page skradła serce Alfie, który … - urwałam, czując na sobie spojrzenia wszystkich obecnych. -… który po dłuższej rozmowie, wyjawił jej swoją tożsamość. Okazuje się, że Page dobrze go zna. Nawet bardzo dobrze. – Przez chwilę panowała cisza. Ludzie byli oszołomieni, tym co usłyszeli. Zaraz jednak zaczęły się krzyki. Wszyscy chcieli wiedzieć, kim jest Alfa.

- Znasz go? – Nico krzyknął ze zdumieniem.

- Kto to jest ? – zapytali jednocześnie bracia Stoll.

- Czemu akurat tobie się przedstawił? –chciała wiedzieć Reyna. Page wyglądała, jakby się chciała zapaść pod ziemie. Ludzie wciąż krzyczeli w jej stronę. Popatrzyłam na nią złośliwie. Rzuciła mi spowrotem tak nienawistne spojrzenie, że gdyby mogło zabijać, to już dawno leżałabym trupem.

- CISZA! – Huknął Chejron. – Wszyscy mają się w tej chwili uspokoić, albo naśle na was harpie i one to za was zrobią. – Tłum natychmiast zamilkł. Chejron rzucił nam ostatnie ostrzegawcze spojrzenie, po czym swój wzrok skierował na Page, która stała przy drzwiach i chyba próbowała się niepostrzeżenie wymknąć. – Page… - Centaur spojrzał na nią wyczekująco. Dziewczyna westchnęła i wróciła na swoje miejsce. – Czy możesz nam to wyjaśnić? – Page siedziała przez chwilę cicho.

- To, co powiedziała Annabeth, to prawda. – wyszeptała. – Wiem, kim jest Alfa. – Ludzie zamarli w oczekiwaniu. – Ale nie powiem wam, kto to.

- Musisz Page, to twój obowiązek siostrzyczko. – odezwał się Daniel. Page wyraźnie się wzdrygnęła, gdy chłopak nazwał ją siostrzyczką. Spojrzała na niego ze wstrętem

- Nie jestem twoją siostrzyczką, ty paskudo. – warknęła na niego. Cała sala zamarła w oczekiwaniu. Nikt, tak się nie odzywał do Daniela. Nikt. Chłopak wciągnął powietrze z oburzeniem i już się szykował do kontrataku, ale Page nie dała mu tej szansy. – Jesteś tylko bezmózgim palantem, który nawet nie potrafi się przyznać do winy, a jego ego jest jeszcze większe od ega samego Zeusa. – Thalia i Jason wyglądali na obrażonych.
– Chodzi o to Chejronie… - Dziewczyna spojrzała na centaura - …że Alfa naprawdę jest naszym sojusznikiem. Owszem, nienawidzi bogów za to co mu zrobili, ale wie, że osobiste urazy nie mogą za niego decydować. Jest prawym człowiekiem i jeśli mówi, że nam pomoże, to tak zrobi. Jeśli tylko będziemy go słuchać i robić co każe, to gwarantuje wam, że nie przegramy tej wojny. Co ja mówię. – Page rozświetliły się oczy i pojawił się w nich błysk. – My nie tylko nie przegramy tej wojny. My ją wygramy. Zmiażdżymy gigantów i sama Gaja będzie nas błagać o litość.- Chejron milczał przez chwilę.

- Czemu Alfa właśnie tobie wyjawił swoją tożsamość? – zapytał. Ludzie zamarli w oczekiwaniu.

- Bo go znałam. Byliśmy dobrymi przyjaciółmi i tak jakoś wyszło, że powiedział mi kim jest naprawdę. – Wzruszyła ramionami, a ja w myślach tworzyłam listę osób, z którymi kiedyś się zadawała, próbując wymyślić kim jest Alfa. Niestety nie za bardzo mi to wychodziło.

- Czemu tak bardzo nienawidzi bogów? – Chejron chciał wiedzieć. Page wzięła głęboki wdech, jakby przygotowywała się do powiedzenia czegoś ważnego.

- Bo go porzucili. Zapomnieli o nim, po tym wszystkim co dla nich zrobił. – z jej oczu promieniował smutek. – Nie miał już dla nich żadnego znaczenia, a jego rodzic go porzucił.

Na twarzach zebranych widać było współczucie. Ja jednak po raz kolejny zastanawiałam się kim jest Alfa. Czułam, że powinnam to wiedzieć, że odpowiedź mam tuż przed nosem, ale po prostu nie byłam w stanie jej wychwycić. Czemu tak bardzo nienawidzi bogów? Słowa Chejrona dźwięczały mi w uszach …a jego rodzic go porzucił… Nie dawało mi to spokoju. …a jego rodzic go porzucił … a jego rodzic go porzucił… a jego rodzic go porzucił... rodzic… To jest to!

- Jak to jego rodzic go porzucił? – zapytałam zdumiona córkę Posejdona. – Czy to oznacza, że on… że bogowie…

- Tak. – Page spojrzała mi w oczy. – Alfa jest synem jednego z olimpijczyków. Jest herosem.

- To, znaczy, że go znamy! Musiał być na obozie! – krzyknęła zdumiona Thalia.

- Niekoniecznie. – zaprotestował Nico.

- A to niby czemu? – Thalia spojrzała ze złością na kuzyna.

- A dlatego, - odparł Nico – że Page wcale nie musiała go spotkać na obozie. Page?

- Nie spotkałam go na obozie. Właściwie to nigdy przedtem nie widziałam go na obozie. – czułam, że Page mówi prawdę, ale chyba nie całą prawdę.

- Widzisz? – Nico odwrócił się w stronę Thalli z zadowolonym uśmiechem. Zanim dziewczyna zdążyła się odszczeknąć Nico powiedział coś co wszystkich zdumiało.

– Myślę, że powinniśmy sobie dać spokój z tym całym– Kim jest Alfa? – cyrkiem. Mamy coś innego do roboty. Mianowicie wojnę. Na razie powinno nam wystarczyć to, że Alfa jest naszym sojusznikiem.

- A skąd mamy tą pewność? – zapytał Daniel, obrażony.

- A to, że powiedziała nam to Page. Jeśli mówi, że Alfa i jego wojownicy są naszymi sojusznikami to ja jej wierzę. – spojrzał na dziewczynę i oboje zarumienili się. No, no, pomyślałam. Ktoś się chyba w kimś zadurzył. Nico wstał razem z Page, Thalią i Groverem.

- Chejronie, czy możemy już uznać posiedzenie za zamknięte? Musimy iść i przygotować się do pokazu sił. Wojownicy zapytali nas czy możemy z nimi odbyć na arenie pokazową walkę.

- Tak, Nico możecie iść. Posiedzenie rady uważam za zamknięte. Rozejść się!

Thalia.

Szybko wyszliśmy z Wielkiego Domu i skierowaliśmy się w stronę areny. Dziwnie się czułam. Ta cała rozmowa o Alfie, tylko przypomniała mi o Percym. Wierzyć mi się nie chciało, że minęło tyle czasu od tamtego dnia, a my wciąż nie wiedzieliśmy, gdzie jest. Jednego byłam pewna. Nie był martwy. Nico już dawno powiedział mi, że nie ma go w Hadesie i od tamtej pory nic się nie zmieniło.

- Hej Nico, nieźle sobie poradziłeś w Wielkim Domu. – uśmiechnęłam się do kuzyna, a on odpowiedział mi tym samym. Ja i on, tak, jak kiedyś ja i Percy, mieliśmy skomplikowaną relację typu nienawiść-miłość ( kuzyńska miłość, powtarzam kuzyńska.) W jednej chwili skakaliśmy sobie do gardeł, a w drugiej, tak jak teraz, szczerzyliśmy się do siebie. Dodatkowo zastanowiłam się nad zachowaniem chłopaka, w stosunku do Page. Ostatnio w jej towarzystwie był taki… nieśmiały? Nagle do mnie dotarło. Spojrzałam na Nica i uśmiechnęłam się złośliwie.

- Page jest bardzo ładna, prawda? – wyszeptałam mu cicho do ucha.

- Bardzooo… - Chłopak wyraźnie się rozmarzył. Po chwili, dotarła do niego co właśnie zrobił. Spojrzał na mnie z przerażeniem. – Ja… ja wcale nie… mi chodziło o to, że…

- Nie martw się nie powiem jej, że się w niej zadurzyłeś.

Nico zarumienił się.

- Wcale się w niej nie zadurzyłem! – zaprotestował. – Ja tylko…

- Page, chodźże tutaj! Nico chciał cię o coś zapytać, a wy strasznie się wleczecie! – pomachałam do kuzynki, która szła parę kroków za nami, pogrążona w rozmowie z Groverem. Nico rzucił mi nienawistne spojrzenie, jednak po chwili uśmiechnął się do Page, która szybko podbiegła do nas z satyrem.

- O co chodzi, Nico? – zapytała się, a na jej twarzy pojawił się lekki uśmiech.

Poczułam radość. Ta dwójka idealnie do siebie pasowała. Page była śliczna i miała w sobie buntowniczą żyłkę, podobnie jak jej brat, natomiast Nico, przez te ostatnie lata wyraźnie dojrzał i musiałam przyznać, zrobił się całkiem przystojny. Nie był już tym chuderlawym synalkiem Hadesa, tylko młodym mężczyzną, który wiedział czego chce i nie bał się po to sięgnać. Ponadto bogowie, sprawili, że wszyscy starzeliśmy się, aż osiągniemy wiek, w którym będziemy u szczytu naszych możliwości. Większość zatrzymała się na dziewiętnastu latach, a Nico i Page oboje zostali przy osiemnastce.

Patrzyłam na nich, tak uroczo stojących i zaczęłam obmyślać w głowie plan, jak ich do siebie zbliżyć, jeśli Nico nie zacznie myśleć i sam się do tego nie zabierze. Miłość nie stanowiła dla mnie teraz żadnego problemu, odkąd dwieście lat temu odeszłam od Artemidy. Pozostałyśmy w przyjacielskich kontaktach, ale nie widywałyśmy się za często.

- Właśnie mówiłem Thalii, że powinniśmy się ciebie zapytać, jak bardzo dobrzy są ci wojownicy. Może obmyślilibyśmy strategię, jak nie zrobić z siebie kompletnych głupków na oczach bogów. – głos Nica wyrwał mnie z rozmyślań.

- Jak nie zrobić z siebie kompletnych głupków? - Spojrzałam na niego z niedowierzaniem. – Mów za siebie, ja zamierzam skopać parę wojowniczych tyłków.

- Ach tak? I myślisz, że ci się uda Sosnówko? – Wiedział, że nie lubię tego przezwiska.

- Na pewno mi się uda ty Martwa głowo.

- Raczej w to wątpię.

- A ja nie!

- A ja tak!

- A ja nie!

- A ja tak!

- Och zamknijcie się! Przez was dostaję migreny, a satyrowie z natury nie miewają migren! Zupełnie, jak z nimi !– Grover w końcu przerwał naszą sprzeczkę. Na jego twarzy pojawiło się coś na kształt tęsknoty. Zupełnie, jak z nimi , wychwyciłam. Spojrzałam na jego twarz i postanowiłam nie drążyć tematu.

- Boże, jacy wy wszyscy jesteście dziecinni! – Page zaśmiała się. – Chodźcie, ścigamy się do areny. Ostatni jest starą harpią!

Zanim zdążyliśmy cokolwiek zrobić puściła się biegiem, wciąż się śmiejąc.

- I kto tu jest dziecinny! – krzyknęłam, ale też rzuciłam się do biegu.

- To nie fair! – zaczął krzyczeć z tyłu Grower.

Brakowało tylko Percy' ego.

Alfa

Wokół areny zgromadzili się wszyscy. Naprawdę wszyscy. Obozowicze, driady, nimfy wodne. Satyrowie, a gdzieś nawet wiedziałem jakieś pegazy. No i oczywiście bogowie.

- Spora widownia. - Tabiti zauważyła. Uśmiechnąłem się do niej.

- Im więcej tym lepiej. Po naszym małym pokazie, nikt już nie będzie podważał tego, czy jesteśmy w stanie walczyć z Gają.

Tabiti zadrżała z ekscytacji. Zauważyłem, że przysunęła się do mnie i teraz lekko się o mnie opierała.

- W takim razie kto idzie na pierwszy ogień, kapitanie? - uśmiechnęła się do mnie. Zaśmiałem się w duchu. Tabiti miała ducha flirciary. Prawdopodobnie dlatego, że była córką Afrodyty. Była też bardzo atrakcyjna, ale w niczym innym nie przypominała matki. Była twarda, zdecydowana i nie chciało się jej mieć za wroga.

- Może ty?

Wyprostowała się i spojrzała na mnie z radością.

- Mogę?A z kim będę walczyć? Z córką Afrodyty?

Kiwnąłem głową.

- Świetnie, w takim razie zaraz wracam. Moja siostrzyczka nie będzie wiedział, co w nią uderzyło. - I odeszła kręcąc biodrami. Zaśmiałem się, czym wzbudziłem zainteresowanie obozowiczów. Spojrzałem na zegarek. Dochodziła trzecia. Świetnie. Możemy zaczynać. Tabiti kiwnęła mi głową z daleka, dając znać, że jest gotowa. Wszedłem na arenę i zapanowała cisza.

- Dzisiaj ma się odbyć mały pokaz sił zarówno waszych, jak i naszych, żebyśmy wiedzieli na czym stoimy. - Zacząłem. Zeus stojący po drugiej stronie areny, przyglądał mi się z uwagą. - Pomyślałem, że może najpierw pojedynek stoczy jedna z moich poruczniczek Tabita. - Spojrzałem na dziewczynę, a ona podeszła koło mnie ze sztyletem z dłoni i niczym poza tym. - Tabiti jest córką Afrodyty i dlatego chce się zmierzyć ze swoją nieśmiertelną siostrą. - spojrzałem na oszołomioną dziewczynę, która stała koło blondyna, przed wejściem na arenę. - Piper Mclean, tak? - Dziewczyna kiwnęła głowa i powoli podeszła do nas. Ja natomiast usunąłem się z pola walki i pozwoliłem, by Tabiti zrobiła swoje.

Piper zaatakowała jako pierwsza. Także miała sztylet, ale na niewiele jej to pomogło. Po kilku zręcznych manewrach, Tabiti wytrąciła jej nóż z ręki, a swój własny przyłożyła jej do gardła. Drugą ręką przytrzymała jej plecy, żeby dziewczyna nie mogła uciec. Zapanowała pełna zdumienia cisza. Piper posługiwała się sztyletem najlepiej na całym obozie, nie licząc Annabeth. Afrodyta wyglądała na wytrąconą z równowagi pojedynkiem córek.

- Dobrze walczysz siostro, ale musisz popracować nad obroną. Masz świetny atak, ale pamiętaj, że obrona też jest ważna. - Tabiti podała dłoń zdumionej Piper. Ta bezwładnie ją potrząsnęła i obie zeszły z areny, na którą wszedłem ja. Mijając Tabiti ścisnąłem jej dłoń i bezgłośnie powiedziałem : dobra robota.

- To był poziom walki, który opanowali nawet nasi najgorsi wojownicy. - powiedziałem, ku zdumieniu obozowiczów. - Teraz chciałbym poprosić Thalię i Nico do walki z moimi zastępcami.

Tanya i Ethan stanęli koło mnie i widziałem, jak moi kuzyni już się podnosili z miejsc, gdy Daniel zaczął protestować.

- Czemu to oni mają walczyć? Wcale nie są najlepsi!

Chciałem mu posłać zabójcze spojrzenie, ale przypomniałem sobie, że nie widzi mojej twarzy.

- Z tego co ja słyszałem, to są. - zamknąłem mu tym usta. Na twarzach moich kuzynów pojawiła się duma i zakłopotanie. Natomiast Page uśmiechnęła się do mnie z wdzięcznością.

- A czemu ty nie walczysz? - Chłopak zaczynał działać mi na nerwy.

- Ja nie będę dzisiaj walczył. - oznajmiłem, a ludzie jęknęli zawiedzeni.

- Czemu? Walcz ze mną! Chyba, że boisz się, że przegrasz! - Daniel uśmiechnął się do mnie złośliwie. Wszyscy zdawali się czekać na moją odpowiedź. Ja natomiast poczułem coś dziwnego...

- Potwory! - krzyknął za nami Chejron. Miał rację. Na wzgórzu Herosów stała armia potworów z gigantem na czele. Pięknie...

Thalia

Strach. Niedowierzanie. Strach.
Przez chwilę staliśmy sparaliżowani. A potem rzuciliśmy się w wir walki. A przynajmniej próbowaliśmy.
Większość z nas nie miała przy sobie żadnej broni, chodź byliśmy na arenie. Magazynek z uzbrojeniem stał czterysta metrów od nas. Zanim zdążylibyśmy do niego podbiec, potwory już dawno by nas zaatakowały. Kątem oka zobaczyłam, jak bogowie cicho znikają. No tak, pomyślałam, starożytne prawa. Wokół mnie ludzie szaleli ogarnięci paniką. Potwory zbliżały się w zastraszającym tempie, a obozowicze byli rozproszeni. Nie mieliśmy żadnych szans. Spojrzałam na Nico i Page. Jako jedni z nielicznych mieliśmy broń. Podjęliśmy niemą decyzję. Trzeba walczyć.

- Obozowicze, którzy nie potrafią walczyć, niech schowają się w lesie. Reszta po broń i do ataku! - krzyknął Chejron. Nie trzeba mi było tego dwa razy powtarzać. Zaczęłam biec w stronę potworów. Kątem oka zauważyłam, że Wojownicy nie ruszyli się z miejsc. O co kurde chodzi? Potrzebują specjalnego zaproszenia, czy co?

- Ej, może byście pomogli! - krzyknęłam w stronę Tanyi.

- Nie ma takiej potrzeby.

- Nie ma takiej potrzeby? - nie wierzyłam własnym uszom. - Zaraz zginiemy! - Krzyknęłam histerycznie.

- Nieprawda, spójrz.

Jak na komendę wszyscy zamarli i spojrzeli na potwory stojące już jakieś dziesięć metrów od nas. Dziewczyna miała rację. Nie musieli pomagać nam w walce. Ba, nawet my nie musieliśmy sobie pomagać. Potwory jeden po drugim, po prostu rozsypywały się w pył. Pomiędzy nimi krążyło coś na kształt trąby powietrznej, za której dotknięciem umierały. Nie było widać żadnej walki. W jednej chwili stała armia potworów, a w drugiej po prostu ich nie było. Zobaczyłam, kto jest sprawcą tego wszystkiego. Alfa. Czemu nie jestem zdziwiona?, pomyślałam sarkastycznie. Skakał, ciął, robił uniki i atakował. Zrozumiałam, czemu nie chciał z nami walczyć. Był dla nas za dobry. Gdyby ktokolwiek z nim walczył, to byłoby tak, jak gdyby niemowlak walczył z Kronosem. Alfa w jednej chwili uciął głowy czterem ogrzycom, zabił dwa olbrzymy i starł na proch dziesięć drakain. Patrzyłam na to z niedowierzaniem. Niemożliwe, nie może ich tak wszystkich zabić w mniej niż minutę. Przecież, nikt nie mógł być tak dobry. Nikt. Ale Alfa najwyraźniej postanowił o tym zapomnieć. Po minucie, w czasie której wszyscy wpatrywali się w Alfę z szeroko otwartymi buziami, nie został już absolutnie nikt poza gigantem, który wydawał się być równie wytrącony z równowagi, jak my.

- Kim jesteś? - ryknął. - co zrobiłeś z moją armią?

- To samo co zaraz zrobię z tobą, Polybotesie - Nawet stąd zobaczyłam uśmiech chłopaka. Zaatakował, a czas zwolnił. Oglądaliśmy, jak w zwolnionym tempie, jak Alfa walczy z gigantem. Chłopak ani razu się nie zawahał. Robił uniki i ciął. Nie minęła minuta, a zranił giganta w brzuch. Zaczął wymawiać, jakieś starożytne zaklęcie.

Στο όνομα του Δημιουργού σου και Κυρίου σου κάτω από όλα τα στοιχεία, σας παραπέμπω στην άβυσσο, όπου θα παραμείνει για πάντα.

Rozbłysło czarne światło. Przez chwilę nic nie było widać. Gdy odzyskałam wzrok giganta już nie było. Przed nami stał Alfa z nieodgadnionym wyrazem twarzy.

- Chyba nie musimy już kontynuować naszego małego pokazu, prawda?

*W imię Stwórcy twego i Pana twego na mocy wszystkich żywiołów, odsyłam cię, do otchłani, gdzie pozostaniesz już na zawsze.

No i jak się podobało? Bardzo proszę o szybkie i szczere komentarze!


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Mosqua
Administrator



Dołączył: 04 Lut 2012
Posty: 161
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Z Krakowa! Ktoś jeszcze?

PostWysłany: Sob 17:52, 14 Kwi 2012    Temat postu:

A więc, to jest nowy rozdział! Przyznam się, że jestem z niego bardzo dumna i w trakcie jego pisania dwa razy się popłakałam, choć wcześniej nigdy mi się to jeszcze nie przydarzyło.

Mam nadzieję, że się spodoba, i że go skomentujecie!

Rozdział V

Page

Szok.

To właśnie to czułam, gdy oglądałam, jak mój brat walczy z hordą potworów. To co robił nie mieściło się w głowie.
Bo są rzeczy codzienne i są rzeczy niecodzienne. Dla herosa codziennym jest walczenie z potworami. Niecodziennym jest zmiażdżenie armii, bez żadnego wysiłku.
Bo są rzeczy możliwe i niemożliwe. Dla herosa wojna jest, jak najbardziej możliwa. Obrócenie tej wojny w żart i potraktowanie, jej jak irytującą muchę, jest jak najbardziej niemożliwe.
Bo są zwykli śmiertelnicy i są ludzie, którzy przekraczają wszystkie bariery. Takim kimś był Alfa.

Nie chodziło nawet o to, że zabił te wszystkie potwory i Polybotesa. Nie chodziło nawet o to, że był takim świetnym szermierzem.
Chodziło o tą jego pewność. Chodziło o tą moc, o blask, który z niego bił. To było... piękne? Nie wiedziałam, jak mam to wyrazić. Po prostu chciało się na niego patrzeć. Po prostu chciało się, przy nim być. Świadomość, że taki ktoś istnieje dawała nadzieję. Nadzieję, która czasami była jedyną rzeczą, która pozostała.

Alfa

Musiałem się gdzieś schować. Uciec od tych wszystkich zszokowanych spojrzeń, od tych wszystkich szeptów. Zanim się zorientowałem, stałem w mojej starej kryjówce, w jaskini, przy plaży. Stała teraz zupełnie pusta. Wszystkie rzeczy, które kiedyś tam były, znalazły się w plecaku, z którym wylądowałem dziewięćset osiemdziesiąt siedem lat temu w lesie. No cóż prawie wszystkie.
Skierowałem się do półki skalnej, którą bardzo trudno było dostrzec na pierwszy rzut oka. Zlewała się ze ścianą jaskini i dlatego byłem pewien, że nikt nie będzie mógł jej zobaczyć i wziąć tego co na niej zostawiłem.
Wyciągnąłem rękę i natrafiłem na papier, rzecz teraz tak rzadką, że wątpiłem, by większość ludzi w ogóle widziała go kiedykolwiek na oczy. Wyciągnąłem go i po chwili już patrzyłem na zdjęcie mojej rodziny.
Wspomnienia wróciły i poczułem, jak we mnie uderzają, powodując przeszywający ból.

* Wspomnienie *

Stałem na środku ulicy i z szokiem wpatrywałem się w dziurę pomiędzy budynkami, która powinna być starą kamienicą, w której mieszkali moi rodzice. Nie rozumiałem co się dzieje. Z tyłu podeszła do mnie policjantka.

- Przepraszam bardzo, ale czy nazywa się pan Percy Jackson? - zapytała się mnie mile wyglądająca kobieta. Wciąż oszołomiony kiwnąłem głową. - Wszędzie pana szukaliśmy. Gdzie pan był?

- Na obozie. - zdążyłem wymamrotać. - Co tu się stało? Gdzie jest ta kamienica? Gdzie są moi rodzice? - Policjantka spojrzała na mnie współczująco.

- Przykro mi, ale zdarzył się wypadek. - powiedziała cicho, nie patrząc mi w oczy.

- Jak to wypadek? - zapytałem zdenerwowany.

- Wczoraj wieczorem, ktoś podłożył ogień, pod kamienice, w której mieszkali pańscy rodzice. Niestety dość długo się palił i ...- kobieta wzięła głęboki oddech, przygotowując się do wyznania. - Jak już przyjechała straż pożarna...Niczego nie dało się zrobić... ogień pochłonął wszystko. Przykro nam. - Nie trzeba mi było dalszych wyjaśnień. Spojrzałem przerażony na dziurę i poczułem się, jakby ktoś wyrwał mi serce z piersi.

- Panie Jackson, wiem, że to dla pana ogromy szok, ale musi pan pójść ze mną.

- Nie. - zacząłem się cofać. Policjantka spojrzała na mnie błagalnie.

- Panie Jackson, jeśli nie pójdzie pan ze mną dobro... - Nie słuchałem. Zacząłem stamtąd uciekać. Miałem jeden cel. Chciałem się zemścić.

* Koniec wspomnienia *


Patrząc na moją mamę, przypominałem sobie ją całą. Jej uśmiech, jej oczy. To, jak się śmiała i to, jak próbowała udawać zagniewaną, choć nigdy jej to nie wychodziło. Chciałem jeszcze, tylko ten ostatni raz ją zobaczyć. Choć na chwilę poczuć, że znów jest przy mnie. Że znów wszystko jest dobrze. Chciałem choć na krótki moment zapomnieć o tym wszystkim co się stało i po prostu pobyć z moją mamą.

- Przepraszam, że nie dodałam tego zdjęcia do rzeczy w twoim plecaku. -Obróciłem się i zobaczyłem, że za mną stoi Hestia, w swojej osiemnastoletnie formie, ubrana w sukienkę, która zdawała się płonąć. Zdawała się uśmiechać, ale uśmiech ten zdawał się nie dosięgać jej oczu, które wyjątkowo nie były płonącymi kulami, tylko po prostu były piwne. Tak mi się bardziej podobała. - Gdybym o nim wiedziała, to na pewno bym to zrobiła.

- Witaj pani Hestio. - uśmiechnąłem się do niej i zdjąłem kaptur z głowy. Nie zawahałem się nawet na moment. To, że Hestia wiedziała kim jestem nie było dla mnie żadnym zaskoczeniem. Musiała to wiedzieć. Po prostu niemożliwe było to, żeby nie mogła cię przyjrzeć. To właśnie czyniło ją boginią ogniska domowego.

- Cieszę się, że wróciłeś Perseuszu. - To imię przywołało nieprzyjemne uczucie.

- Teraz inaczej na mnie wołają, Hestio.

- Wiem. Ja jednak wolę zostać przy Perseuszu.

Nie odpowiedziałem. Hestia do mnie podeszła i razem usiedliśmy, przy wejściu do jaskini. Wyglądaliśmy razem po prostu, jak para nastolatków. Zaśmiałem się w duchu. Żałowałem, że było to tak dalekie prawdy.

- Pamiętasz Perseuszu co ci kiedyś powiedziałam? - Hestia odezwała się, wpatrując się w morze, dzisiaj wyjątkowo burzliwe. Przez chwilę nie odpowiadałem.

- Cokolwiek się stanie, pamiętaj, że ognisko zawsze może zapłonąć ponownie. - Wciąż pamiętałem te słowa i choć wiele razy starałem się je zapomnieć, to nigdy mi to nie wychodziło.

- Czy wierzysz w to? - spojrzała na mnie, a na jej twarzy malowała się powaga.

- A powinienem? - Nie odpowiedziała. Nie wiem ile czasu przesiedzieliśmy, tak bezruchu, w kompletnej ciszy. Kiedyś nie byłbym w stanie, ale po wielu latach treningu nie było to dla mnie problemem.

- Jeśli chcesz, to mogę cię zaprowadzić na ich grób. Wiem gdzie są pochowani. - Hestia pierwsza przerwała ciszę. Spojrzałem na nią zaskoczony.

- Mogłabyś?

Hestia wstała i uśmiechnęła się. Podała mi rękę i gdy do niej dołączyłem, przez chwilę po prostu wpatrywała się we mnie. Gdy mnie objęła, poczułem, jak zmienia się otoczenie. Wiatr zaczął mocno wiać i przestałem cokolwiek widzieć. Zrobiło mi się strasznie gorąco i gdy poczułem, że już dłużej nie dam rady, wszystko ustało. Usłyszałem głos w głowie. Gdy będziesz chciał już wrócić to zawołaj moje imię. Otworzyłem oczy i zobaczyłem, że stoję na cmentarzu, przed grobem moich rodziców. Ból zalał całe moje ciało. Zacząłem w nim topić i nie byłem w stanie się z niego wydostać.

Annabeth

Siedziałam na wielkim kamieniu, przy jeziorze i zastanawiałam się, jak to jest kurde możliwe, że Alfa pokonał w mniej niż dwie minuty, armię potworów i giganta. No bo, nawet zwykły nieśmiertelny nie byłby w stanie tego dokonać. Zamyśliłam się. Może Alfa był synem Chaosu, o którym nikt nigdy nie wiedział? Chaos powiedział przecież, że Alfa był jego pierwszym i najlepszym wojownikiem. Tylko wtedy rodziło się pytanie skąd Alfa znał Page? I czemu byli przyjaciółmi? Znałam bogów. Oni nie zaprzyjaźniali się ot tak z jakimiś herosami. Mieli ważniejsze sprawy na głowie.
Jęknęłam z ze złości i z frustracji. To wszystko było zbyt poplątane, choć czułam, naprawdę czułam, że powinnam to wiedzieć. A to tylko jeszcze bardziej mnie irytowało.
Usłyszałam, jak ktoś do mnie podchodzi z tyłu. Obróciłam się i zobaczyłam, że stoi za mną Thalia, z miną jakby powstrzymywała się od wymiocin.

- Hej Thalia co u cie...

- Bogowie zwołali naradę na Olimpie za godzinę. Zbieraj się. - przerwała mi lodowatym tonem. Zanim zdążyłam coś powiedzieć, odwróciła się i już chciała odejść, ale ja szybko się podniosłam i podbiegłam do niej. Chwyciłam ją za ramię, co okazało się być dużym błędem.

- Nie dotykaj mnie, ty podła suko! - warknęła na mnie. Poczułam się, jakby ktoś mnie kopnął w brzuch.

- Thalia proszę cię, czy nie możesz zapomnieć o tym, co kiedyś było i po prostu...

- Zapomnieć o tym, co kiedyś było? - Jej oczy ciskały pioruny. - Mam zapomnieć, że zdradziłaś Percy'ego, choć mieliście szansę być razem szczęśliwi? Mam zapomnieć, że spowodowałaś, że odszedł pozostawiając mnie... nas zupełnie samych, przez ciebie? - W sposób w jaki to powiedziała, sprawił, że po raz pierwszy pomyślałam o tym, że Thalia mogła czuć coś do Percy'ego. Mojego Percy'ego odezwało się coś we mnie.

- Thalia, czy ty i Percy... Czy ty go ... czy ty coś czułaś do niego? - W jej oczach dostrzegłam ból.

- Teraz nieważne jest co mogłam czuć, bo go nie ma! I to przez ciebie! Żałuję, że w ogóle uratowaliśmy cię wtedy z Lukiem, zamiast zostawić cię, żebyś umarła! - Poczułam, jak do oczu nabiegają mi łzy.

- Thals, proszę cię... - wyszeptałam, płacząc.

- Nie nazywaj mnie tak! Tak nazywają mnie tylko przyjaciele!

- Ale ja jestem two... - Thalia wyglądała, jakbym doprowadziła ją do ostateczności.

- Nawet nie kończ tego zdania! Nie jesteś moją przyjaciółką! Nienawidzę cię, rozumiesz? NIENAWIDZĘ! - Jej krzyki stawały się coraz głośniejsze. Podbiegł do nas Nico. Rzucił mi spojrzenie pełne obrzydzenia i zaczął odciągać ode mnie Thalię, która wyrywała się i krzyczała, wyzywając mnie od najgorszych potworów. Uświadomiłam sobie, że się trzęsę. Musiałam się stąd wydostać. Natychmiast. Zaczęłam biec na oślep. Poczułam, jak wpadam na kogoś. Ze zdumieniem zobaczyłam, że ten ktoś to Daniel i Lauren, dziewczyna od Afrodyty. Byli na wpół nadzy. Daniel nie miał na sobie koszulki i miał rozpięty rozporek, a Lauren miała już prawie zdjętą spódniczkę, a jej bluzeczka leżała parę metrów dalej.

- Co tu się dzieje? - Spojrzałam na Daniela, który uśmiechał się złośliwie wraz z córką od Afrodyty.

- Naprawdę nie wiesz? - Miałam ochotę zetrzeć im te uśmieszki z twarzy.

- Jak śmiesz mnie zdradzać! Zachowujesz się, jak... jak...

- Jak ty? - Lauren dokończyła za mnie. - Daniel, tylko poszedł za twoim przykładem, skarbie. I to nie pierwszy raz. - uśmiechnęła się do chłopaka, a ja poczułam, jak zbiera mi się na wymioty. Odbiegłam, aż znalazłam się na plaży w miejscu, gdzie nikt mnie nie widział. Rozejrzałam się i zobaczyłam, że jestem na plaży. Głęboko w piasku leżało coś świecącego. Sięgnęłam po to i ze zdumieniem zobaczyłam, że był to pierścionek, którym Percy chciał mi się oświadczyć. Muszelka z królestwa Posejdona. Symbol miłości jednego z jego synów. To tylko jeszcze bardziej przypomniało mi o Percy'm. Zwinęłam się w kłębek na piasku i zaczęłam gorzko płakać.
Coś we mnie pękło. Ból sprzed lat powrócił, a wraz z nim wspomnienia, które usilnie starałam się wymazać z pamięci.

* Wspomnienie *

Ze złością kopnęłam grudkę piasku, która jak na złość, nie chciała się rozwalić.
Miałam zszargane nerwy i czułam przemożną chęć zemsty. Zemsty na moim chłopaku, Percy'm Jacksonie.
Dzisiaj mijały dwa miesiące odkąd zniknął, a on wciąż nie dawał znaku życia. Pytałam się o niego wszędzie. Na Olimpie, u siedzib bogów, nawet w Hadesie. Ale mówiono mi tylko, że nic mu nie jest i żebym się nie martwiła. Tak, łatwo mówić. Nie martw się. Oczywiście, że się martwiłam! Obozowiczów nic nie obchodziło, gdzie jest Percy, a to sprawiało, że byłam na niego jeszcze bardziej zła. Że go tu nie ma, i że nie może się obronić przed oszczerstwami, jakie w niego rzucają. W jednej chwili płakałam, że coś mu się stało, a w drugiej chciałam, żeby tu wrócił, żebym mogła go zabić.
Teraz właśnie doszłam do nowego wniosku. Pewnie po prostu odszedł i mnie zdradza z jakąś boginią. Kopnęłam mocno skałę gołą nogą. Ałł! Zaczęłam skakać z bólu, aż wywróciłam się na piasek i tak zostałam.
Głupia ja. Głupi Percy. Głupi bogowie.

- Czemu siedzisz, tak sama ślicznotko? - Obejrzałam się i zobaczyłam, że stoi za mną Daniel. Poczułam coś na kształt tęsknoty, gdy go zobaczyłam. Wyglądał, tak podobnie, jak Percy... Którego tu nie ma. Zdecydowałam się. Jak Percy, tak się bawił,to ja też będę się tak bawić. Wstałam i uśmiechnęłam się uroczo do Daniela.

- Czekałam na ciebie, przystojniaku... - To nie jesteś ty! To nie jesteś ty!. Krzyczał głos w mojej głowie. Zignorowałam go.

- Naprawdę? - Daniel uśmiechnął się, a ja poczułam, jak moje serce szybciej bije. Musiałam to przyznać, Daniel był przystojny i na pewno miał jakiś urok. Podeszłam do niego i zarzuciłam mu ręce na szyję.

- Jesteś, taki zabawny Daniel! - zaśmiałam się. Daniel pochylił się i mnie pocałował. Pociągnęłam go na piasek.

- Nie wiedziałem, że jesteś taka przebojowa Annabeth. - Daniel wymamrotał, całując mnie w szyję, gdzie miałam łaskotki. Zaczęłam się śmiać i czując się, jak ostatnia świnia, zaczęłam go całować.
Daniel niespodziewanie przerwał pocałunek i podniósł się. Zdezorientowana, także się podniosłam i wtedy go zobaczyłam. Percy'ego. Stał od nas w odległości pięciu metrów, a wokół niego unosiła się woda. Był cały podrapany i wyglądał, jakby dopiero co zaatakowały go potwory. W jego oczach widziałam niedowierzanie, ból i rozpacz.

- Percy, ja ... - wyjąkałam, wstając. - To nie jest tak... ja...

- Zamknij się! - uciszył mnie . - Nie wierzę, że mi to zrobiłaś. Jak mogłaś mnie zdradzić? I to z moim bratem - wykrzyknął - myślałem, że jesteś inna! - Poczułam gniew. Nie miał prawa tak się do mnie odzywać. To wszystko była jego wina! To on zdradzał mnie gdzieś na boku!

- Jak śmiesz mnie oskarżać! To tylko twoja wina! Uznałeś, że jak jesteś bohaterem to wszystko ci wolno! - wykrzyknęłam mu w twarz, jak obelgę. - A tak naprawdę to po prostu ci się poszczęściło. Nie jesteś bohaterem Perseuszu! To Daniel nim jest! Pokonał sam hydrę i ... - z każdym słowem czułam się lepiej. Niech wie, jak się czułam, gdy go nie było! Percy tak się zdenerwował, że wytworzył wokół siebie małe tornado.
- ... i nie wykorzystał do tego innych, tak jak ty to zawsze robisz. Poza tym, przez ostatnie dwa miesiące po prostu sobie gdzieś zniknąłeś, robiąc nie wiadomo co!

- Nie wiadomo co? Walczyłem z potworami na życzenie twojej matki! - Zamarłam. Na życzenie mojej matki? Walczył z potworami? Wcale nie szlajał się gdzieś na boku? - Dzień i noc, bez wytchnienia, bez siły. A wszystko po to żeby... - nagle znalazł się tuż przede mną. Woda opadła, zrobiło się cicho. Serce zaczęło mi mocniej bić.

- Wszystko po to, żeby ci się oświadczyć... - wyszeptał, patrząc mi w oczy. Oświadczyć się! Chciał się oświadczyć! Przez chwilę unosiłam się w radości, ale spojrzałam mu w oczy. Już nie widziałam gniewu. Tylko ból i smutek.
- Wiesz co? Nie było warto. - oznajmił lodowatym tonem. Wciąż patrząc mi w oczy, wyjął pierścionek z kieszeni i położył go na ręce Daniela, który stał koło mnie i oglądał to wszystko ze zdumieniem na twarzy. Gdzieś w głębi umysłu zarejestrowałam, że pierścionek był z muszelką. Symbol miłości dziecka Posejdona. - Masz, jesteście siebie warci. - I tyle. Odwrócił się i odszedł. Stałam tak, nie mogąc się ruszyć. Biegnij za nim! Krzyczał głos w mojej głowie. Ale ja stałam otępiała.

- No cóż, ten pierścionek już nikomu się nie przyda. - Daniel wzruszył ramionami i wrzucił go do morza. Nie zareagowałam, tylko po prostu patrzyłam na to oniemiała. - Na czym to stanęliśmy? - Chłopak zapytał się mnie. Przywołałam na swoją twarz uśmiech i pocałowałam go, choć wszystko w środku mnie krzyczało z bólu. Wszytko co potem zrobiłam było mechaniczne. Schowałam się w środku siebie i założyłam maskę. To wszystko zbyt bolało, a ja musiałam się od tego bólu uchronić. Dawna ja już nie istniała. Percy to dupek, ty i Daniel jesteście wspaniali. Percy to dupek, ty i Daniel jesteście wspaniali. Powtarzałam to, wbrew sobie. Powtarzałam, aż uwierzyłam.

* Koniec wspomnienia *

Wpatrywałam się w ten przeklęty pierścionek. Całe moje życie było oszustwem. Wobec ludzi, których znałam, wobec samej siebie. Nie wiedziałam kim teraz jestem. Przypomniałam sobie twarz Thalii wykrzywionej w odrazie i nienawiści. To moja wina, sama do tego doprowadziłam. Ale może da się to jeszcze wszystko naprawić, pomyślałam z nadzieją. Zamknęłam oczy, próbując powstrzymać lecące łzy. Jednak nie chciały mnie słuchać. Kogo ja oszukuję? Wszystko spieprzyłam.

Obudziłam się, gdy ktoś delikatnie zaczął szturchać mnie w ramie. Postanowiłam go zignorować, w nadziei, że jak będę udawała śpiącą to sobie pójdzie. Płonne nadzieje. Upierdliwy ktoś nie dawał mi spokoju i w końcu moja ciekawość zwyciężyła. Otworzyłam leciutko prawe oko i spojrzałam przed siebie. Przede mną stał Alfa, a jego usta wykrzywione były w ironicznym uśmiechu, który zdawał się mówić : Ja to mam szczęście! Co on tu do licha robi? Tylko to zdążyłam pomyśleć, zanim Alfa pochylił się nade mną z wyciągniętymi ramionami.

Alfa

Oczywiście, że ja... No bo kto inny nagle znalazłby się na plaży, koło swojej byłej dziewczyny, której chciał unikać, jak ognia, wiedząc, że nie może się dowiedzieć kim jest, co?
Przed chwilą jeszcze siedziałem przy grobie moich rodziców i rozmyślałem o ich śmierci, a w następnej chwili już stałem tutaj. A na piasku leżała śpiąca Annabeth z zapuchniętymi oczami. Patrząc na nią czułem pewnego rodzaju tęsknotę... Jak by nie było, jednak była kiedyś moją najlepszą przyjaciółką i czasami tęskniłem za naszymi wspólnymi misjami, mającymi na celu uratować świat. Za czasami, w których wszystko było prostsze niż teraz.
Zacząłem powoli szturchać dziewczynę w ramię, wiedząc, że nie może tu zostać. Prawdopodobnie właśnie w tej chwili trwała narada wojenna na Olimpie. No cóż, będą musieli się obejść bez Annabeth, która kompletnie nie chciała wstać. Ale ja wiedziałem, że już nie śpi, i że w końcu otworzy oczy, by zobaczyć kim jestem. Miałem rację. Annabeth lekko uchyliła jedną powiekę, a ja uśmiechnąłem się złośliwie. Dziewczyna nie wyglądała jednak na bardziej skorą do wstawania. Westchnąłem w duchu i pochyliłem się nad nią. Czego nie robi się dla bogów?

Annabeth

Co on robi? Co on robi?
Zanim zdążyłam zaprotestować, Alfa wziął mnie na ręce i zaczął iść w kierunku lasu
- Co ty robisz? Puść mnie! - Krzyczałam, wyrywając się. Alfa jednak nic sobie z tego nie robił, choć widziałam, że jego usta były wykrzywione w nienaturalny sposób. - Ej, sama potrafię chodzić! Postaw mnie na ziemi!
Alfa zatrzymał się i przez chwilę stał, tak bezruchu. W końcu jednak bardzo delikatnie położył mnie na ziemi. Zadowolona, że wreszcie się od niego uwolniłam, położyłam się na piasku. Chłopak, przez moment nic nie robił, aż w końcu zrezygnowany usiadł koło mnie. A potem zrobił coś, o co się go w ogóle nie spodziewałam. Zdjął kaptur.

Wyprostowałam się i spojrzałam mu w niebieskie oczy, który patrzyły na mnie wyczekująco. Natychmiast rozpoczęłam oględziny. Alfa był brunetem, i co jeszcze bardziej zaskakujące, był bardzo przystojny. Na jego twarzy malowała się pewna ... powaga? I smutek. Smutek i cierpienie. Z rozczarowaniem stwierdziłam, że w ogóle nikogo mi nie przypomina.

- No więc? - zapytał.

- Nie wiem kim jesteś. - powiedziałam z wyrzutem w głosie. Patrzył na mnie, przez chwilę i zaczął się śmiać. - Co jest w tym takiego zabawnego, co?- obruszyłam się.
Chłopak nie odpowiedział, tylko wciąż śmiał się dalej.

- Córka Ateny, która czegoś nie wie...To musi być bardzo frustrujące. - Wciąż się śmiał, a po chwili i ja do niego dołączyłam. Nie wiedziałam czemu. Po prostu czułam się przy nim...jak ja? Nie potrafiłam tego nazwać.

- Powiedz mi, czy jest możliwość, że cię znam? - zapytałam go delikatnie.

- Zmieniłaś się.- stwierdził, wybijając mnie z pantałyku.

- Co? - spytałam zdezorientowana.

- Wcześniej żądałaś, bym ci to powiedział. Teraz prosisz. Dlaczego?- wyglądał na zaintrygowanego.

- Ja... nie wiem. - powiedziałam i jednocześnie poczułam się, jakoś dziwnie wyzwolona. - Po prostu, chyba dotarło do mnie, że jestem wredną jędzą, a kiedyś taka nie byłam. - Wypsnęło mi się.

- Wiem. - powiedział to, tak cicho, że nawet nie byłam pewna, czy w ogóle to zrobił.

- Nie odpowiedziałeś na moje pytanie.

- Czy wierzysz, że jestem waszym sojusznikiem? - zapytał, nie odpowiadając. Zastanowiłam się.

- Chyba tak. W końcu zabiłeś te wszystkie potwory i w ogóle. Choć nie do końca mogę uwierzyć w to, że masz taką moc. - spojrzałam na niego podejrzliwie.

- Przez wiele lat, nie robiłem niczego innego, tylko walczyłem.

Zapadła cisza. Alfie najwyraźniej, to nie przeszkadzało, ale ja wciąż miałam ADHD. Nie mogąc uwierzyć, że to robię, przysunęłam się do niego, tak jakbym chciała go pocałować. Cały strach zniknął. Spojrzałam w jego zaintrygowaną twarz i zaczęłam mówić.

- Słuchaj, nie żeby co, ale w ogóle nie rozumiem co ty tutaj robisz. Najpierw pojawiasz się i jesteś, taki niedostępny. Potem okazuje się, że znasz Page, następnie zabijasz armię potworów i robisz coś z Polybotesem, nie wiadomo właściwie co, a na sam koniec bierzesz mnie na ręce i jeszcze pokazujesz, jak wyglądasz, choć to ukrywałeś i zaczynasz ze mną jakąś dziwną psychologiczną gadkę. Możesz mi to wszystko wyjaśnić?

Powiedziałam to wszystko na jednym wydechu i teraz próbowałam uspokoić oddech, w czym wcale nie pomagało mi przenikliwe spojrzenie, siedzącego przede mną chłopaka.

- Słuchaj Annabeth, uznałem, że jaki pokaże ci jak wyglądam, to przestaniesz, wciąż się zastanawiać kim jestem. Bo to w ogóle nie jest ważne. Ważna jest wojna, i choć mnie właściwie nie obchodzi, czy Gaja będzie władać tą planetą, to ciebie powinno. I jeśli wystarcza ci świadomość, że jestem waszym sojusznikiem, to wyrzuć te wszystkie pytania i mi zaufaj. Jeśli jednak, nie jesteś w stanie tego zrobić to... - wstał i otrzepał się z piasku. - ... odejdę, a wraz ze mną cała armia i gwarantuje, że ty i twoi bogowie przegracie.

Wstałam i spojrzałam w jego kamienną twarz.

- Musisz się teraz zdecydować, córko Ateny. Czy pozwolisz mi wygrać te wojnę, czy wciąż mi nie wierzysz i chcesz, żebym odszedł?

- Wierzę ci. - powiedziałam cicho, nie patrząc mu w oczy.

- Świetnie. - uśmiechnął się, a ja poczułam, jak robi mi się podejrzanie ciepło. - W takim razie, wracajmy do obozu.

- A nie mógłbyś sam wrócić? Ja chciałabym jeszcze troszkę tu zostać. - poprosiłam go, nie wierząc, że to robię.

- Nie.

- Nie? - powtórzyłam zirytowana. - A dlaczego nie?

- Nie byłabyś w stanie sama wrócić.

- Co? - zdenerwowana huknęłam. - Oczywiście, że bym potrafiła! Mieszkam tu przecież, w przeciwieństwie do ciebie!

- W takim razie, gdzie jesteśmy? - uśmiechnął się złośliwie, a ja już chciałam mu odparować, że wiem gdzie jesteśmy, gdy głos w głowie powiedział mi, żebym się rozejrzała. Byliśmy na plaży, ale nigdzie nie widziałam niczego znajomego. Alfa widząc frustrację na mojej twarzy uśmiechnął się z triumfem. - Sama nie wiesz. Zgubiłabyś się i zjadłby cię jakiś potwór. Po za tym o ile wiem, to narada na Olimpie wciąż jeszcze trwa i mamy szansę się na niej pojawić.

I zaczął iść w stronę lasu. Wciąż zirytowana, przyznałam mu w głowie rację i dołączyłam do niego.

- Czemu lasem?

- Idziemy na skróty.

- A skąd to wiesz? - spojrzał na mnie wymownie. - No, tak miałam się zamknąć.

Przez chwilę siedziałam cicho, ale w końcu zebrałam się na odwagę i zapytałam się go o coś, co mnie dręczyło.

- Gdy mówiłeś, ze nie obchodzi cię co się stanie z Ziemią, to brzmiałeś tak jakby, nie zależało ci bo... - wzięłam głęboki oddech - ... czy jest więcej planet... takich jak nasza?

- Mnóstwo. - odpowiedział. - Tutaj rządzą bogowie, ale na reszcie...- urwał. - Tak czy siak, my wojownicy mieszkamy w przestrzeni międzygalaktycznej i stamtąd mamy dostęp do każdego miejsca we wszechświecie.

Oboje zamilkliśmy, a gdy weszłam do lasu idąc za Alfą, poczułam się, jakbym była znowu z Percy'm. Kto by pomyślał, że w ciągu paru godzin, przywróciłam, choć częściowo, dawną siebie?

Podobało się? Kochacie to? Nienawidzicie?


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Gość







PostWysłany: Śro 20:09, 24 Paź 2012    Temat postu:

Naprawde fajne opowiadanie.
BTW czy tu [ tworczosc własna ] piszesz tylko Ty czy też mogą inni ?
Oczywiście we własnych, nowych tematach.
Powrót do góry
Mosqua
Administrator



Dołączył: 04 Lut 2012
Posty: 161
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Z Krakowa! Ktoś jeszcze?

PostWysłany: Śro 22:16, 24 Paź 2012    Temat postu:

Tworczość własna to określenie, zeby oddielac tlumaczone fannficki id tych oryginalnych. Tutaj kazdy moze pisac swoje wlasne fanfick, dodawac tematy na inne dzialach, pelna swoboda. Na raie sa tu tylko moje dziela, bo nikt nie wchodzil na forum, ale wszystkie nowe tematy, czy tez opowiadania, czy tez cos innego jest najmilj widziane

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Pierwsze polskie forum poświęcone twórczości Ricka Riordana Strona Główna -> Świat Percy'ego Jacksona / Własna twórczość Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Idź do strony 1, 2, 3, 4  Następny
Strona 1 z 4

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB
Appalachia Theme © 2002 Droshi's Island