Forum Pierwsze polskie forum poświęcone twórczości Ricka Riordana Strona Główna
Home - FAQ - Szukaj - Użytkownicy - Grupy - Galerie - Rejestracja - Profil - Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości - Zaloguj
[Nz]Szóstka herosów [+12]

 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Pierwsze polskie forum poświęcone twórczości Ricka Riordana Strona Główna -> Świat Percy'ego Jacksona / Własna twórczość
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Verte
Junior Admin



Dołączył: 03 Lis 2012
Posty: 76
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Śro 16:26, 21 Lis 2012    Temat postu: [Nz]Szóstka herosów [+12]

Od razu dodam wszystkie części. Nie poprawiałam nic, można sobie przeczytać jeszcze raz.

Prolog

Siedziałam w kuchni. Przyglądałam się mamie, która gotowała obiad. Jakie to dziwne, że jeszcze się nie zmęczyła kręcąc drewniana łyżką w garnku. Wyglądała na zamyśloną. W prawdzie zawsze jest zamyślona, ale teraz tak jakby bardziej. 10-letnie dziecko zawsze znajdzie jakiś temat do rozmów, chociażby, żeby zwrócić na siebie uwagę. Jednak tym razem nic nie wymyśliłam. Dalej obserwowałam. Okap wsiąkał parę, która unosiła się nad kuchenką, a ja myślałam jak tu obudzić mamę z myśli.

-Mamo?- spytałam. W sumie lepsze to niż nic.

-Tak?- odparła mama nie podnosząc wzroku na mnie. Cały czas wpatrywała się w ten garnek.

-O czym myślisz?- pierwsze pytanie za mną.

-O niczym. – odparła z rezygnacją. Jakie to irytujące. Rodzic nie chce się z tobą podzielić swoim problemem, tylko oczywiście kłamie. A dzieci tego oduczają. Normalnie wzór do naśladowania.

-Kłamiesz. Badanie potwierdziły, że rodzice okłamujący swoje dzieci pozbawiają je 5 lat życia.

Mama odłożyła łyżkę. Spojrzała na mnie ze zdumieniem.

-Za dużo telewizji.-westchnęła. Przełknęła ślinę. Znów westchnęła. Boże, no powiedz coś!

-Ziemia do mamy!- krzyknęłam.

Dalej miała zdziwienie w oczach. Nie odzywała się. Odsunęłam się od stolika i powoli stawiając kroki przesuwałam się w stronę mamy. Z sekundy na sekundę jej skóra jakby bledła. „Co jest? ”pytałam w duchu. Twarz siniała. Po niespełna minucie wyglądała jak nie żywa. Nagle ktoś stuknął mnie w ramię. Czas spowolnił. Odwróciłam się i ostatnie co zobaczyłam to postawnego mężczyznę w garniturze od Bossa, a na nosie nosił okulary przeciwsłoneczne. Przyłożył mi palec do czoła i czułam jak cała się rozpływam.


Kiedy się obudziłam, leżałam na miękkiej sofie. Otworzyłam oczy i ujrzałam trzech mężczyzn wpatrujących się we mnie. Spojrzenie tego w środku wyraźnie mówiło „Jak by ją tu zabić?”. Nadal byłam na wpółprzytomna więc opadłam z powrotem na poduszkę. Nie zasnęłam, nasłuchiwałam. Rozmawiali w jakimś innym języku. O dziwo, rozumiałam ich.

-Czyj to dzieciak?- spytał jeden. Chyba był to ten najbrzydszy. Nie widziałam innych dzieci, więc zapewne chodziło o mnie.

- Mój, Zeusie.- odparł ten z lewej strony kolesia, który ponoć nazywał się Zeus. Skąd ja znam to imię?

-Mówiłeś Posejdonie, że obecnie nie masz żadnych półboskich dzieci!- krzyknął.

-A co ci do moich dzieci Zeusie!- odparł Posejdon.

-To, że tyczy nas przysięga, jak mnie mam !

-Ale przecież musi wypełnić się wola przepowiedni! Niech narodzą się następni, aby nie była zbytnia różnica wieku. Moja propozycja jest taka, aby wysłać ją również do kasyna. Erynie tego dopilnują.-odparł ten z prawej strony Zeusa. Chcą mnie gdzieś wysłać? O co to, to nie! Wracam do domu!

-Hadesie. Ale przecież powinnyśmy właśnie NIE DOPUŚCIĆ do spełnienia się przepowiedni!- wszyscy trzej zaczęli się kłócić.

Powoli otwierałam oczy. Mężczyźni nadal się kłócili. Otarłam oko jedną ręką. Usiadłam. Hades, Zeus i Posejdon zdziwieni tym, że oprzytomniałam przestali się kłócić i patrzyli się na mnie, a ja na nich.

-Dzień dobry.- powiedziałam z uśmiechem na twarzy. Nie chciałam pokazać tego jak bardzo się boję- gdzie jestem? Co za kasyno Lotos? To w Las Vegas? Mam lecieć do Ameryki?

Zdałam sobie sprawę, że miejsce, w którym byłam to był mój pokój. Kanapa, biurko, fioletowe ściany, parę półek. Chwilę, skoro jestem w swoim pokoju, to muszę być też w swoim domu. A jak jestem w domu to na dole jest mama! Zerwałam się na nogi i pobiegłam czym sił w nogach na dół. Weszłam do kuchni, ale tam jej nie było. Nikogo tam nie było. Z wyjątkiem mnie.

-Już jej nie zobaczysz.-odwróciłam się i ujrzałam Posejdona. Oraz tego faceta z okularami. Dotknął mojego czoła i znów pogrążyłam się w głębokim śnie. Myślałam tylko o słowach Posejdona. Nigdy już nigdy nie zobaczę mamy…

Rozdział 1
„Czyli o tym, jak to fajnie spotkać łojca”


Percy

Wszyscy obozowicze poszli na ognisko. Było jak zawsze. Opowiadaliśmy kawały, straszne historie, śmialiśmy się, a dzieciaki od Afrodyty i Apollina śpiewały. Cud miód. Annabeth usiadła obok mnie i pytała co bym chciał dostać. Nie myślałem o tym, ale w końcu za dwa tygodnie były moje 17 urodziny. Przeszło rok temu trenowaliśmy wysadzanie statków w powietrze. Tylu zginęło. Charlie, Silena… Nie! Nie mogłem o tym myśleć. Odpędziłem złe myśli i cieszyłem się dobrą chwilą, która nie potrwała zbyt długo.

Piorun przedzielił niebo i walnął w jakieś drzewo na wzgórzu. Obozowicze zachowali jednak spokój. Albo, ktoś powiedział coś o Zeusie i on się wkurzył, albo działo się coś poważnego. Jedna i druga opcja była jak najbardziej możliwa. Piorun nie jest zły, ale jak z niego wychodzi człowiek to jest trochę straszne. Z dymu wyłoniła się postać. Nie kto inny tylko Zeus we własnej osobie. Uśmiechnął się do nas i patrzył na zdziwione miny obozowiczów.

Ułamek sekundy później z wody wyłoniła się fala na 10 metrów. Tym razem herosi krzyczeli. Nie dziwiłem im się. Po chwili fala uspokoiła się, a z wody wyszedł…. Posjedon? Tata był ubrany jak zawsze. Hawajska koszula, ten rybacki kapelusz. Tym razem jednak nie był tak dobrze opalony, jak jest zwykle. Uśmiechnął się do mnie i stanął obok Zeusa.
Obydwaj mężczyźni stanęli przez ogniskiem tak, że widzieli wszystkich obozowiczów. Nagle ogień wybuchł na 3 metry, a z płomieni wydostał się Hades. Kiedy herosi zorientowali się kto przed nimi stoi natychmiast uklękli. Nie chciałem wyjść na chama więc też się ukłoniłem. Kiedy Zeus już nacieszył się swoją wyższością odparł.

-Powstańcie. Mamy do ogłoszenia ważną misję.

Wszyscy się podnieśli i uważnie słuchali.

-Panna Rachel Dare chce wam coś powiedzieć.

Rachel, która jest naszą wyrocznią – podniosła się. Teraz skoro były wakacje przyjechała do nas na obóz. Ubrana była tak jak zwykle w zwykły podkoszulek, poplamione jeansy. Wstała z ławki, a zielona mgła zaczęła oplatać jej ciało. Kiedy dotarła do jej głowy, Rachel odparła.

-Szóstka herosów, którzy od najstarszych bogów przybywają. Życie oddadzą straconemu, przez co wielką moc mają. Odnajdą duszę zagubioną między cierniami. I sklepienia uniosą co leży między szerokimi wodami. Śmierci oblicza poznają niebawem, a zima stąpi przed nimi wraz z rajem.

Kiedy dziewczyna skończyła, odezwał się Posejdon.

-Szóstka herosów to nikt inny jak dzieci Wielkiej Trójki.

-Ale chwila, przecież Percy, Nico, Hazel, Thalia i Jason to dzieci Wielkiej Trójki. 5 osób, a nie 6. Nie ma więcej dzieci- odparła Annabeth- chyba, że…
Nie podobało mi się to „chyba, że”.

-Ale póki co wszystko jest dobrze, więc po co misja?- spytałem.


-Zaginęła pewna bogini. Wy herosi, musicie ją odnaleść. – odparł spokojnie Hades. Z tłumu dało się usłyszeć wypowiedzi takie jak:

„Wszyscy umrzemy!”

„To jest już koniec!”

„Mamusiu, boję się!”

Lub trochę mniej ambitne takie jak „WTF?”

Bogom chyba zaczęło braknąć cierpliwości. Posejdon postawił krok do przodu i swoim trójzębem zalał obozowiczów. Ja na szczęście byłem suchy, ale stałem koło Grovera. Zapach mokrej wełny nie jest zbytnio przyjemny. Kiedy obozowicze otrząsnęli się z wody, Zeus podał Chejronowi zwój i sznurek. Chwila, nie sznurek… naszyjnik?

-Tam macie wszystko opisane.- powiedział Posjedon.

-Powodzenia herosi!- powiedział Zeus i wszyscy trzej zniknęli w obłoku.

Chejron odwinął zwój. Na jego twarzy pojawiło się zakłopotanie.

-Wybrańcy! Do Wielkiego Domu! Natychmiast!

Jak rozkazał. Ja, Hazel i Jason, ponieważ pozostali gdzieś czmychnęli. Usiedliśmy wokół stołu do ping-ponga. Chejron popatrzył na nas i odparł:

-Mamy mały problem. Nico i Thalia nie dają znaku życia, więc nie pomogą nam.

-Załatwię to.- powiedziała Hazel- zaraz przyjdę.

Wyszła z Wielkiego Domu.

-Jest nas piątka. Co z tym „ostatnim” herosem?- spytał Jason.

-Coś tak sądzę, że bogowie przyślą go w najbliższym czasie. –odparłem.

Z werandy słuchać było Hazel. Wrzeszczała na kogoś.

-Jeśli nam nie pomożesz to zginiemy! A jak zginiemy to cię zabiję! A potem pomszczę, zakopię w ogródku Persefony, odkopię, zabiję, znów zakopię, odkopię, zabiję i spalę ciało, a proch wrzucę do wody!

-Bogowie…. Ty jesteś moją siostrą?- odpowiedział jakiś głos. Ponury i niezbyt przejęty tym co przed chwilą usłyszał.

Do Wielkiego Domu wszedł Nico. Nie widziałem go od paru miesięcy. Nabrał kolorów na twarzy. Nie był już taki blady. Zapewne dawno nie był w Podziemiu. Uśmiechnął do nas i odparł.

-Dobry wieczór Chejronie. Witajcie Jason, Percy- popatrzył z pode łba na Hazel.- A o co właściwie chodzi?

-O co chodzi?! Ja się o ciebie na śmierć zamartwiałam! Czy ty wiesz co ja tutaj przeszłam?!- Hazel wydzierała się na Nica.

Chłopak wydął wargi i z udawaną litością patrzył się na siostrę.

-O… martwiłaś się? Jakie to słodkie.

-Ja mówię poważnie, pajacu!

-Byłem we Włoszech. A nie chciałem żeby namierzyły mnie potwory, więc nie dzwoniłem.- Nico wzruszył ramionami i usiadł koło Jasona.

-Gdzie byłeś?- spytałem niedowierzaniem.

-W-ł-o-c-h-y – przeliterował- taki kraj na południu Europy.

Hazel opanowała gniew i usiadła obok mnie. Chejron zamachnął się parę razy ogonem i wreszcie odparł.

-Pierwszą wskazówkę dostaniecie od bogini. Niestety musicie szukać sami. Bogini Demeter.

-O nie… Ja tej baby nie będę szukał! Chciała mnie wysłać za pług! – oznajmił Nico

- Nico, uspokój się. Ona wam powie gdzie szukać.- powiedział Chejron.

-Ale co, gdzie i jak?- spytałem.

Nauczyciel westchnął.

-Macie szukać duszy zagubionej między cierniami.

-Że co?- zapytał zirytowany Jason.

-Hades, co parę stuleci losuje przepustki dla dusz, które mogą w tym czasie może przekazać coś swoim bliskim. Niedawno odbyło się takie losowanie i wybrali pewną osobę. Niestety można powiedzieć, że jej dusza została porwana.

-Czyja dusza?- spytała Hazel.

Chejron popatrzył nerwowo na nas. W tym momencie wpadła do Wielkiego Domu, dziewczyna o dużych niebieskich, oczach.

Bez problemu ją rozpoznałem – Thalia. Włosy jej trochę urosły i przybrały barwę ciemnego brązu, a nie jak wcześniej- czarny.

-Wybaczcie mordeczki, łowczynie się trochę gramoliły.- powiedziała.

Następnie uśmechnęła się i usiadła na krzesło tuż obok mnie.

-A więc, skoro już wszyscy są…- zaczął Chejron.

-Nie wszyscy –przerwał Nico – nie ma szóstego herosa.

Bogowie… lubię Nica, zachowujemy się jak bracia, ale czasami naprawdę, zachowuje się jak duże dziecko. Rany, koleś ma trzynaście lat (no dobra, nie. W sumie to ma grubo ponad siedemdziesiątkę, ale fizycznie i psychicznie to dzieciak) Czasami umie powalić człeka na kolana.

-Tak, Nico, nie ma szóstego herosa. – powiedziałem.- Ale ty Chejronie, zapewne wiesz kto nim jest.

-Powiedzmy tak- przypuszczam. Nie jestem pewnien. Bo popatrzcie na to z inne strony. Jest przepowiednia, są najsilniejsi herosi, czyli wy, a potem okazuje się, że ma być jeszcze jeden, no ręce opadają. Co byście powiedzieli na kolejne dziecko Zeusa? – Chejron ostanie zdanie skierował do Thalii i Jasona.

-Co? To by chyba troszkę bogów rozgniewało.-powiedziała Thalia.

-Albo tak kolejna córka Hadesa?- dopytywał dalej Chejron.

-What? Kolejna siostra ?! Ja ledwo wytrzymuję z Hazel, a co dopiero z dwiema naraz ! Masakra… -oznajmił Nico.

-Albo tak- Chejron skierował się do mnie- dziecko Posejdona.

Patrzyłem na niego w osłupieniu, a on patrzył na mnie.

-No w każdym razie, zaginęła bogini Hera.

-Znowu? Pewnie zdradza Zeusa i potem zgrywa, że została porwana.-powiedziała Hazel.

Pozostała trójka parsknęła śmiechem. Ja z Chejronem wymieniliśmy nerwowe spojrzenie, bardzo nerwowe.

-Hera nie będzie zadowolona, ale do rzeczy. Podążycie do portu niedaleko Long Island. Tam wsiądziecie na statek, który zawiezie was przez ocean Atlantycki. Następnie zawitacie do Hiszpanii, gdzie prawdopodobnie przebywa Demeter. Hera również jest gdzieś w Europie. Od Demeter dowiecie się niezbędnych informacji, ale póki to nastąpi musimy czekać na pojawienie się szóstego herosa.

Na tym skończyła się rozmowa.

Poszliśmy powrotem na ognisko, ku mojemu zaskoczeniu, nie skończyło się. Starałem się wypatrzeć Annabeth, wyżalić się komuś. Na szczęście zauważyłem ją, siedziała na kłodzie i rozmawiała z Travisem i Connorem. Miałem nadzieję, że trzyma rękę na portfelu. Podszedłem do nich od tyłu i zagadałem.

-Hej, co tam?

Annabeth odwróciła się gwałtownie, a następnie na jej twarzy zagościł wielki uśmiech.

-Cześć Percy, dobrze. Omawiamy właśnie taktykę.

Zrobiła mi miejsce obok siebie, a ja usiadłem. Travis i Connor mieli na twarzach łobuzerski uśmiech. Dobra wróć, oni ZAWSZE mają łobuzerskie uśmiechy na twarzy. Teraz się do mnie szczerzyli… Okey.. nie wnikam.

-Coooo sięęęęę dzieeejeee?- przeciągałam jak małe dziecko.

-Widziałeś Megan, prawda?- spytał Connor, albo Travis, wszystko jedno.

Megan przyjechała na obóz dwa miesiące temu. Jej boski rodzic jeszcze się nie ujawnił. Póki co mieszkała w domku Hermesa, gdyby nie była szatynką, doskonale by tam pasowała. Jajcara z niej wielka. Wycięła wraz z Connorem numer Travisowi i Katie. Wszystko okazało się pomysłem Megan. Najdziwniejsze jest to, że ma dwanaście lat i nie pamięta, niczego więcej z czasów, gdy miała poniżej dziesięciu lat.

Patrzyłem się na nią. Stała po drugiej stronie ogniska i rozmawiała z Leo. Ostatnio coś knuli.

-A więc, Percy. Megan chce posunąć się do haniebnego czynu i wyciąć numer…. Clarisse.- oznajmił Travis, albo Connor.

-To przecież samobójstwo! Jak Clarisse się dowie kto wyciął jej numer, to zabije Meg.- próbowałem nie krzyczeć.

-Właśnie dlatego potrzebny jej Leo, Annabeth, oczywiści my i …ty.

-Czemu niby ja i Ann?- spytałem.

-Ponieważ Annabeth jako właścicielka czapki niewidki razem z Megan zakradną się do domku Aresa. Leo tworzy naszą „płapkę”, a ja i Travis- wskazał ręką na Connora- będziemy trzymać warty. Tymczasem ty zatrzymasz Clarisse. Nie znamy całego planu Meg, ale powiedziała nam, że jak komuś innemu to wypaplamy niż tobie i Annabeth, to się z nami policzy. Więc gęba na kłudkę.- powiedział Travis, a potem wraz z bratem zajęli miejsca na kłodzie niedaleko

Megan. Następnie Meg przysiadła się do nich, a Leo usiadł obok Nyssy.

Chejron podszedł do ogniska i powiedział.

-Obozowicze! Zagościła dziś do nas wielka trójka. Nie jest to codzienne zjawisko, ale.. cóż poradzić. Tak więc, bogowie powiedzieli, że uznają dziś parę osób. Jest to między innymi.. Alyss, Johnny, Peter, Layla i…. M

-Chejron nie dokończył. Ukradkiem zobaczyłem jak na twarzy Megan
pojawia się uśmiech.
-A i Mich. –dokończył.

Megan spuściła głowę. Nie płakała. Była za twarda. Na pewno było jej smutno. Była jedynym herosem, od czasu wojny, który nie został uznany w przeciągu paru tygodni, od przyjazdu na obóz.
Wybrani herosi wstali niechętnie. Nagle z ogniska wybuchł na pięć metrów ogień. Następnie uspokoił się. Nad głowami herosów pojawiły się hologramowe znaki. Między innymi gołąb, młotek, włócznia, skrzydła i lira. Bez problemu rozpoznałem. Alyss- córka Afrodyty, Johnny- syn Hefajstosa, Peter- Ares (bleee…. A on był taki fajny!) Layla- Hermes, a Mich- Apollo. Uśmiechnęli się do siebie. Domki, do których zostali przydzieleni wiwatowały. Czasem mnie to naprawdę wkurza. To już mija sześć lat, a ja ciągle nie mam rodzeństwa.

Wkrótce potem wszyscy rozeszli się do domków. Annabet prosiła mnie o wyjaśnienie misji. Z niechęcią to zrobiłem. Misja bez nie? Będzie bezsensu. Trudno, jakoś to przebolejemy. Postanowiłem raz jeszcze przejść się po plaży. Dotknąłem piasku gołą stopą i ruszyłem przed siebie. Nagle ujrzałem osobę siedzącą na moim ulubionym miejscu. Był tam pisk, z drobinkami niebieskich małych, kamyczków. Nie był to nikt inny jak megan. Wpatrywała się w horyzont. Podszedłem do niej i zagadałem.

- Co tam?

Megan podniosła na mnie wzrok i powiedziała.

-Jak to było kiedy uznał cię Posjedon? Co czułeś?

-Szczerze? Gniew. To trochę było dziwne. Ja, zakazane dziecko. Masakra.
Clarisse, która chciała mnie zabić. Ares, który też mnie chciał zabić. Wszędzie spiski! A ojciec, bałem się go, gdy zobaczyliśmy się po raz pierwszy od dwunastu lat. Czyli tyle ile masz ty w tej chwili.

-A co? Co z nim nie tak, że się bałeś?

Odczekałem chwilę, po czym przysiadłem obok niej.

-Pff… wyglądał srogo i na siłę próbował udawać opiekuńczego tatusia.-oznajmiłem.

Megan uśmiechnęła się.

-Pochodzę z Europy. A konkretnie z Polski.- powiedziała.

Zamurowało mnie. Ona? Polska? Bezsensu. Mówiła świetnie po angielsku.

-Jak to? Przecież….- nie wiedziałem co powiedzieć.

-Mając dziesięć lat zawitali do mojego domu czterej mężczyźni. Jeden coś gadał w jakimś obcym języku. Drugi o jakimś dziecku i kasynie lotos, trzeci o przepowiedni, a ten czwarty usypiał mnie. Dalej nic nie pamiętam. Tylko wydarzenia z przed dwóch lat, kiedy to mieszałam u wuja. Wszystko inne jest rozmyte. A potem przyprowadził mnie tutaj Grover. To trochę przykre. A co do pochodzenia to urodziłam się w Polsce, a przez te dwa lata w stanach. Nie wiem czemu umiem rozmawiać po angielsku, ale nie chcę się dowiedzieć.

Wstała i odeszła. Zostałem sam. Niezupełnie.

Megan

Percy jest fajny. Wyrozumiały, stanowczy i całkiem przystojny. Jednak czasem jago inteligencja mnie powala. Poszłam do domku numer jedenaście. Z kopniaka walnęłam w drzwi i popatrzyłam na zdumione miny.

-Sory, niechcący.- powiedziałam.

Usadowiłam się na łóżku i odruchowo sięgnęłam do szafki nocnej, na której trzymałam moje ulubone przekąski. Wziełam torebę i chciałam wyjąć zawartość. No własnie, CHCIAŁAM.

-Kro zeżarł moje otręby?! Kurde ludzie… Nic dziwnego, że patrzą na nasz domek jak na jakiś wieśniaków.

Travis wstał ze swojego łóżka i popatrzył na Megan.

-Co poradzimy? Hermes już taki jest, a więc i my tacy jesteśmy. Zawsze przegrywamy z innymi domkami.

-Ale to może się zmienić. Jutro Annabeth i Percy sprawdzają czystość domków. Możemy wygrać! A Piper i jej domek Afrodyty przegrają.- uśmiechnęłam się złośliwie. –Już ja tego dopilnuje.

-Niby jak chcesz to zrobić Domek jest jak jedna wielka śmieciarka!- oburzył się Conor.

-Podzielimy się obowiązkami. Ja i Travis sprzątamy śmieci. Conor i Alex ścielą łóżka i układają cichy w szafkach. Tylko bez kradzieży! Na czym to ja, ach tak. Zoe i Nelly sprzątają łazienkę, potem wam pomogę. A na końcu odkurzymy.

Po niespełna godzinie domek lśnił, nie żartuje. Firanki idealnie wyprasowane, lóżka zaścielone. Nie było nawet grama kurzu. Ubrania idealnie ułożone na półkach. Hermes powinien być z nas dumny.

-Następny punkt, zemsta.

W domku został Connor, Alex i Nelly. Reszta ruszyła. Plan był gotowy. Ciągle miałam ta puszkę ze śmierdzącym gazem od Leo. Odkręciłam zawleczkę i wrzuciłam przez okno. Rzuciliśmy się do biegu. Jak dotarliśmy do domku usłyszeliśmy krzyki. Jako pierwsza wybiegła Drew, a za nią pozostali. Ostatnia wyszła Piper. Jechało na kilometr. Na szczęście uważałam na zajęciach z zielarstwa. Ochroniłam nasz domek przed smrodem. Nasza szóstka rozsiadła się wygodnie przed telewizorem i z rozbawieniem świętowaliśmy nasze pierwsze zwycięstwo. Nagle podniósł się Travis.

-Za Megan, Perfekcyjną panią Domu.

Rozdział II


Percy

Co?! Że niby kasyno Lotos? I ona? I czterej faceci? Przepowiednia? Usypiał ją? Czasem to naprawdę mam ochotę się dźgnąć sztyletem… Dobra, dobra, żart. Jak to wszystko w ogóle było możliwe. Siedząc na piasku rozmyślałem o tym, jak to super jest być tym, któremu wszyscy się zwierzają. Nagle obok mnie usiadł mężczyzna. Wysoki, muskularny i miał jasne włosy. Hermes.

-Witaj Percy.- odezwał się

-Witaj Hermesie, Greg, Marta.- odparłem.

-Hej Percy, masz może szczura?- spytał Greg.

-Greg, uspokój się!- odparła Marta.

-Ładny wieczór, prawda?- spytał Hermes.

-Tak. A co cię tu sprowadza?- spytałem.

-Moje dzieci i Megan właśnie szykują się do żartu na domku Afrodyty. Dziwne. Przez parę setek lat mój domek zawsze przegrywał w sprzątaniu i musiał czyścić gary. A teraz zjawia się taka mała, rozkoszna brunetka i przynosi mojemu domkowi chwałę. Tym razem zgnieciemy Afrodytę!- wyjaśnił.

-Noo… Rozkoszna to ona nie jest. A tak w ogóle to jak im udało się posprzątać ten pieprz… bałagan?

-Zobaczysz jutro. Ja się zmywam. Muszą dostarczyć pocztę Chejronowi i uciec, aby mnie nie zobaczyli.

Wstał i odszedł. Długo tak jeszcze siedziałem.

Poczułem smród. Tak, dokładnie. Wstałem szybko i zobaczyłem, że wszyscy herosi z domku Afrodyty wychodzą, a raczej wybiegają i krzyczą w niebo głosy. Było to bardzo śmieszne. Ta twarzy Piper pojawił się grymas, zdenerwowanie i gniew.

Natomiast w domku Hermesa było zadziwiająco spokojnie. Światło, co prawda, paliło się. Jedyne co słyszałam, z wyjątkiem krzyków dzieciaków od Afrodyty, to fałszywy śpiew. Zapewne karaoke sobie włączyli. Podbiegłem szybko na polanę, aby uspokoić obozowiczów. Niestety, na marne. Piper była rozwścieczona. Jason próbował ją uspokoić. Leo i jego banda Hefajstosa, śmiała się. Rany, ale oni byli dziecinni. Zamiast pomóc. No dobra, przyznaje się. Podszedłem do nich i też zacząłem się śmiać. Co poradzę, że to było przekomiczne. Zauważyłem jak Annabeth idzie w moją stronę. Starałam się stłumić śmiech, ale mi to nie wychodziło. Kiedy dziewczyna do mnie podeszła wybuchłem śmiechem, a ze mną cały domek Hefajstosa.

-Percy? Czy ty się dobrze czujesz?- spytała.

-N-N-Nie...-odparłem po czum znów się zaśmiałem.

-Czyja to sprawka?

-A skąd ja mam wiedzieć? Sądzę, że tych od Hermesa. Przecież Meg nie lubi Piper.

-Możliwe. Ale żeby, aż takie coś?

Za plecami Annabeth stanęła Piper.

-Wiesz… w sumie, to jak Megan zjawiła się w obozie, to na bitwie o sztandar, Piper jej o mało nie zabiła. –ciągnęła.

Zauważyłem, jak córka Afrodyty podnosi jedną brew, ze zdziwienia.
-Ę..Ann..

-No wiesz, a potem jak miały razem walczyć na arenie, to Meg o mało co nie zabiła Piper.

-Ann..

-A potem jak Hermesówni urządzili Paintball’a. No i „troszkę” pobrudzili ściany u nich w domku…

-ANNABETH!

-Co?

Wskazałem palcem na Piper. Annabeth odwróciła się i na jej twarzy pojawiło się przerażenie. Ja natomiast ulotniłem się.

Czasem mam takie dziwne przebłyski inteligencji. Coś mi tutaj śmierdziało (NIE CHODZI O TEN KAWAŁ, TYLKO O SPRAWĘ MEGAN) Jak ta dziewczyna nic nie pamięta? To jakiś obłęd. No w sumie Nico i Bianca też nic nie pamiętali, ale oni byli wykapani w Lete… Nagle mnie olśniło.
Szybko pobiegłem do jedenastki. Zapukałem. Rozległo się głośne

„WEJŚĆĆĆĆĆ….!!!”

Otworzyłem drzwi i doznałem szoku. Travis i Megan grali w jakąś strzelankę. Zoe i Nelly tańczyły przy DUŻYM telewizorze, a Connor i Alex krzyczeli „Zoe, Nelly !”. I pozwól tutaj kupować dzieciakom XBOX’a. Megan spojrzała na mnie i uśmiechnęła się. Włączyła pauzę i powiedziała.

-Percy, co cię tutaj sprowadza?- spytała.

Zamknąłem drzwi.

-Meg. Ty jesteś Rzymianką?- spytałem.

Zapadła cisza. Megan wpatrywał się we mnie.

-Zabiję…

-Czyli kłamałaś? Znasz swoją przeszłość!- krzyknąłem i złapałem ja za rękę.
Poszliśmy do Wielkiego Domu, a raczej, ja poszedłem, a Megan próbowała mi się wyrwać. Otworzyłem drzwi i ku mojemu zaskoczeniu byli tam Nico, Hazel, Jason, Thalia i Chejron. Patrzyli na mnie i na dziewczynę z osłupieniu.

-Nasza mała Meg chce cos powiedzieć.- powiedziałem.

Megan.

Gdy wreszcie wyrwałam swoja rękę z jego uścisku popatrzyłam na nich. Nie mogłam pozwolić na to, aby te ludki poznały tajemnicę. Kurde, no!

-Megan. Chcesz nam cos powiedzieć?- spytał Chejron.

Czasem mam dość tego końskiego zada.

-Urodziłam się w 1970 roku.- wyznałam.

Percy i reszta zrobili zdziwione miny.

-Ale ja naprawdę musiałam to ukryć, bo…

Talia podniosła wyżej brwi. Tylko Nico i Hazel byli jakoś naturalnie spokojni.

-Jak miałam sześć lat przyjechałam z mamą i ojczymem do Stanów.

Dokładnie do San Fransisco. Nie wiem co się stało, ale mama nagle umarła. Potem obudziłam się w…

Patrzyli na mnie wyczekująco.

-W…?- spytał Nico.

-W Obozie Jupiter.

Cisza. Dobijało mnie to.

-Jak miałam dziesięć lat wysłali mnie na jakas misję. I potem buch! Koniec. Wujek się mną zajął przez te dwa lata. Ale ja to widziałam tak przez mgłę i nawet nie wiedziałam, czy to sen, czy rzeczywistość.

-Dlaczego to ukrywałaś? – spytał Jason.

-Nie mogę powiedzieć.

Hazel nagle podniosła się z krzesła.

-To jest to! Jacy my byliśmy głupi?

Patrzyliśmy na Hazel jak na opętana. Lubiłam ją, fajna dziewczyna, brata też ma całkiem, całkiem. Nieważne.

-Hazel, co mamy przez to rozumieć? –spytał Chejron.

-Szósta herosów, którzy od bogów najstarszych przybywają! Ja, Nico, Jason, Thalia, Percy i Megan!

Pocker-face… O co jej chodzi?

-Nie kapujecie? Ja, byłam w obozie Jupiter. Natomiast Nico w Obozie Herosów. Thalia była w Obozie Herosów, a Jason w Jupiter. Percy w Obozie Herosów, a Meg.. w Jupiter. Nie czaicie?

-Sugerujesz, że jestem córką Posejdona?

-Nie. Neptuna.

Popatrzyłam na Percy’ego, a on na mnie. Po chwili oboje wybuchliśmy śmiechem.

-Co was tak śmieszy?- spytała oburzona Hazel.

-Ja? I-I woda? Ha, ha, ha ! Proszę cię. Ja przecież nie umiem pływać. A do tego z końmi się nie zbyt lubimy.- wyjaśniłam.

Nico wstał i popatrzył chwile na mnie potem na Percy’ego i rzekł..

-To nawet nie jest głupie. Skoro Meg jest z siedemdziesiątych lat, wychodzi na to, że jest starsza od Percy’ego.

-A co to ma do rzeczy?- spytała Thalia.

-To, że Hazel też jest starsza ode mnie. Tak samo jak ty od Jasona.

-Wychodzi na to, że mamy jakieś powiązanie. – powiedział Percy.

-No proszę was! jak będziecie mieć jakieś sensowne wytłumaczenie, to dajcie znać! Spadam.-wyszłam.

Rozdział III
„Wspomnienie”


Percy

Dzień zapowiadał się zwyczajnie. Śniadanie. Ja i Annabeth. Trening. Ja i Annabeth. Pływanie. Ja i Annabeth. Obiad. Ja i Annabeth. Kajaki. Ja i Annabeth. Kolacja. Ja i Annabeth. Ognisko. Ja, domek i spać. Oczywiście w moim życiu nigdy nie może być normalnie. Całą tą sielankę popsuł nowy heros. Akurat szedłem na Arenę, aby poćwiczyć. W górze, przy sośnie Thalii, ujrzałem Grovera i jakiegoś dzieciaka. Już myślałem, że mamy do czynienia z jakimś głupkowatym potworem, ale oni, akurat, jako jedni z nielicznych, przyszli do obozu „po normalnemu”. Uśmiechnąłem się do nich, ale nie wiem czy to widzieli. Zaszli ze wzgórza, a Grover chwilę się
rozglądał. Wreszcie mnie zauważył. Podeszli oboje.

-Percy!- przywitał się Grover.- Co słychać?

-U mnie dobrze! A co u ciebie?- spytałem.

-Przyprowadziłem herosa!- pochwalił się.

Dopiero teraz mu się przyjrzałem. A raczej jej. Mogła mieć jakieś jedenaście, albo dwanaście lat. Włosy związała w warkocz, który przerzuciła na ramię. Oczy miała brązowe. Miała na sobie czarny T-shir z jakimś napisem w obcym języku, koszule w kratkę, luźne bojówki i trampki. Żuła gumę.

-Cześć, Percy.- przywitałem się i podałem jej rękę.

-Megan.- powiedziała z uśmiechem na twarzy.

-No to co? Idziemy do Chejrona.- oznajmiłem. Dziś wyjątkowo nie miałem ochoty na szermierkę. Wolałem oprowadzić nowego herosa, zawsze robili to Travis i Connor. Pod drodze pokazywałem Megan obóz. Nie budziło to w niej podziwu. Można powiedzieć, że było jej to obojętne.

Doszliśmy do Wielkiego Domu. Weszliśmy do środka. Przy stole siedział Pan D. A Chejron chodził w tę i z powrotem. Od chrząknąłem, aby nas zauważyli. Chejron podniósł na nas wzrok, uśmiechnął się i powiedział.

-Miło cię widzieć Percy. Grover, przyprowadziłeś herosa?

-Tak Chejronie! To jest Megan.- powiedział satyr i wskazał na Megan.

-Dzień dobry.- przywitała się.

-Zależy dla kogo dobry. Te cholerne heroski mnie wykończą, jeszcze pięćdziesiąt lat!- odparł Dionizos.

Megan uniosła brew.

-Czyli, że co? Tera będzie trzeba znosić tego oślizgłego typka? Bosz… facet po czterdziestce, który jest na utrzymani mamusi i nie widzi świata po za telewizją, dietetyczną colą i bóg wie czego! Miło było poznać. Sądzę, że będziemy wspólnie spędzać czas.- uśmiechnęła się ironicznie i wyszła.
Wyszedłem za nią, a za mną Grover.

-Meg!- zawołałem.

Dziewczyna odwróciła się i spojrzała na mnie podejrzliwie. Podbiegłem do niej.

-Czy ty wiesz kto to był?- spytałem.

-Zapewne Pan D, o którym Grover mi opowiadał. Myślałam, że bóg wina, będzie trochę.. no, nie wiem… przystojniejszy? Chociaż jak się żłopie codziennie wino to nie sposób, aby zmienić się trochę na twarzy.

-On pije tylko dietetyczną colę, nie może pic wina.- wytłumaczył Grover.

-Nie mogłeś powiedzieć tego wcześniej?- spytała. – Irytujecie mnie.

Uśmiechnąłem się pod nosem.

-Chodź, pokażę ci obóz z drugiej strony.

Było bardzo fajnie. Megan nie jest taka zła. Chociaż jak przechodziliśmy obok stajni, no to się troszkę wkurzyła, w „lekkim” tego słowa znaczeniu. Najbardziej spodobała jej się kuźnia i arena. Nagle zobaczyłem, że podchodzi do nas Leo. Powiesił mi ramię na plecach i powiedział.

-Jaki piękny dziś dzień!

-Leo, czego chcesz?- spytałem.

-Bo wiesz… Zbliża się bitwa o sztandar i… domek Hefajstosa chcieć cię w drużynie. Sam jesteś, więc co za różnica.

Chyba dopiero teraz zobaczył Megan, bo ta przyglądała mu się jak by był nie z tego świata.

-Hej!- powiedział, a następnie zwrócił się do mnie.- Nowy heros? Fajna, umie walczyć? Chcemy ją!

-Nie wiem czy umie walczyć, ale przekonamy się za godzinę.- odparłem.

-Mogła byś być u Hefajstosa. Widać, że lubisz pracę fizyczną.-Leo zwrócił się do Meg.

-Wiesz… jest dokładnie przeciwnie. Lubię całymi dniami siedzieć w piżamie, z popcornem, pijąc litry frugo i łoić w gry na konsole, stworzone niby dla chłopców. Tak już mam.- wyjaśniła.

-Czyli dokładnie byś się do nas nadawała!

Megan walnęła się w czoło i powiedziała.

-Możemy iść dalej?

Skierowaliśmy się do domku numer jedenaście. Czyli do tego, w którym mieszkają nowi herosi do czasu ich uznania. Gdy tylko się pojawiliśmy przed drzwiami, ni z tego, ni z owego obok nas pojawili się Travis i Connor.

-Hej Percy! Cześć nieznajoma! Jesteś nowa? Ale fajnie! Mamy tu paru
nowych! Lubisz Hermesa? Bo my jesteśmy jego dziećmi i w ogóle, w tym
domku jest gites. Wiesz?- Travis powiedział to wszystko na jednym oddechu.

-Więc teraz będziesz z nami mieszkać! Super nie? Ja jestem Travis.- powiedział Connor.

-A ja jestem Connor.- powiedział Travis.

-A ja jestem Meg, i czego żeście się nawdychali?- spytała.

Synowie Hermesa popatrzyli na siebie i uśmiechnęli się do siebie.

-Dobrze Percy, to my tobie już dziękujemy, a Megan pojawi się na arenie razem z nami.

Megan

Kurde, co to miało być? Jakieś przedstawianie czy co? Travis i Connor wprowadzili mnie do domku. Było tam parę osób. Naliczyłam się jedenastu ze mną i bliźniakami. Co było dziwne? Że kompletnie tego nie jażyłam.

-Dobra Meg, to jest Alyss, Johnny, Peter, Mich, Zoe, Nelly i Alex.-
przedstawił mi ich Connor, albo Travis, wszystko jedno.

-I wy wszyscy jesteście dziećmi Merkurego?

-Eee… Merkury to rzymski aspekt Hermesa, a to jest obóz Herosów. Jest jeszcze obóz Jupiter, gdzie są dzieci rzymskich aspektów greckich bogów. My jesteśmy dziećmi Hermesa, a skoro ty trafiłaś do obozu Herosów, zapewne jesteś Grekiem. Czy tam Greczynką, jeden rympał.- wyjaśnił Travis.

-Dobra, ty będziesz spać tutaj. Koło Nelly i koło Travisa.- wyjaśnił Connor.- Pobudka jest o siódmej. O ósmej idziemy na śniadanie. O dziesiątej zaczynają się zajęcia. Masz do wyboru szermierkę, albo łucznictwo. Potem masz zajęcia z greki, albo zajęcia artystyczne, albo kuźnia. Następnie o trzynastej jest obiad. O piętnastej jakieś zabawy drużynowe typu Paintball, albo bitwa o sztandar. Są jeszcze inne, ale te najczęściej. Od siedemnastej do osiemnastej masz godzinę laby, a potem jest kolacja. O dwudziestej są przygotowania do ogniska i o dwudziestej pierwszej idziemy na ognisko. Z tymi zajęciami to jest tak, że każdy domek ma wyznaczone. My mamy szermierkę, grekę i Paintball.

-Rany, dużo tego. Ale fajnie. Na tym drugim obozie jest nudno.

-Na czym drugim?

-Nic, nic. No to co? Idziemy na arenę?

Percy

Po raz kolejny dałem Annabeth wygrać. A ona znów udzielała mi lekcji, mimo iż wcale nie miała racji. Nagle zobaczyłem domek Hermesa. Megan miała na sobie zbroję, w której z resztą wyglądała ładnie… Nieważne. Bliźniaki razem z Meg podeszli do mnie.

-Perc, trzeba jaj wybrać broń.- powiedział Connor.

-Tym zajmie się Ann.- odparłem.

Obydwie odeszły, a chłopaki posadzili mnie na ławce.

-Co jest?- spytałem.

-Nie dobrze.- powiedział Travis.

Wyjaśnili mi wszystko. Zwykły śmiertelnik mógł by to wziąć za przypadek, ale w świecie herosów nie ma przypadków.
Megan wróciła razem z Annabeth po dwudziestu minutach. Meg trzymała w ręku miecz.

-No i jak? Podoba się?- spytałem.

-No, fajny. Dobrze wyważony. Klinga idealnie wypolerowana.- oznajmiła.

-Widzę, że się na tym znasz.

-No, trochę.

Zaatakowała pierwsza. Uniosła miecz do góry, a ja zablokowałem atak. Następnie trochę ją popchnąłem, ale nie zachwiała się. Obróciła się i cięła w mój bok. Z trudem blokowałem atak. Wtedy próbowała wybić mi miecz z ręki, chwile siłowaliśmy się. Megan jednak była cwana. Obróciła miecz, rozcięła mi biodro, kopnęła w klatkę, a mój Orkan poleciał na drugi koniec areny. Przyłożyła mi miecz do gardła i powiedziała.

-P- P -Przepraszam.

Rzuciła miecz i wybiegła z areny.

Megan

Że też musiałam z nim walczyć. Że też musiałam w ogóle walczyć. Zabiję moje łojca i wszystkich tych, którzy byli odpowiedzialni za moje narodzenie. Przecież ja go mogłam zabić. Niby taka mała i słodka, ale trenuję od szóstego roku życia. Czyli sześć lat, prawie siedem. Rany.
Biegłam przed siebie. Nawet nie wiedziałam, gdzie jestem. Nagle w coś walnęłam, a raczej w kogoś.

Dziewczyna odwróciła się i spojrzała na mnie piorunującym spojrzeniem. Biała krótkie, brązowe włosy, które przewiązała bandaną. Na pomarańczową koszulkę, zapiętą miała zbroje.

-Co ty wyrabiasz smarkaczu?- powiedziała.

-Ja… ja… -wyjęczałam. Po raz pierwszy w życiu zabrakło mi języka w buzi.

-Może chcesz kąpieli w klopie?- spytała.

-Clarisse…- powiedział jakiś chłopak, który stał za nią. Ona natomiast syknęła na niego i spojrzała znów na mnie.

-T- Ty jesteś Clarisse?- spytałam.

-Tak, bo co ofiaro?

-Znaczy się… To ty pokonałaś cały oddział potworów w wojnie z Kronosem?

-Taaak…- na jej twarzy zagościł, taki maluteńki, maluśki uśmiech.

-Rany! Ty kobieto, jesteś żywą legendą!- powiedziałam z uśmiechem na twarzy.

-Serio?

-No, tak! Grover mi opowiadał. Jak sam Ares cię błogosławił! To było ponoć piękne! Szkoda, że mnie tam nie było… znaczy dobrze, ale źle, ale.. nieważne.

-Miło mi, jak masz na imię?

-Megan.

Clarisse była SUPER! Nie wiem, czego od niej chciał Grover. Może trochę przynudzała na temat „Ares jest najlepszym bogiem”, ale ogółem było super. Jak się okazało Cler- bo tak ja nazwałam w zrobnieniu - miała dziewiętnaście lat. Trochę dużo, ale co tam. Spojrzałam na zegarek. Była już trzynasta. Obiad! Przegapiłam zajęcia, w dodatku z greki. Rany, no!
-Przepraszam Clarisse, ale domek na mnie czeka.-powiedziałam, po czym szybko się oddaliłam.

Przez te parę godzin trochę się oswoiłam z obozem. Zorientowałam się gdzie jestem i pobiegłam do pawilonu jadalnego. W tłumie zauważyłam głowę Travisa. Zbliżyłam się do ludzi i weszliśmy do jadalni. Jako jedna z ostatnich dołączyłam do stołu. Domek popatrzyła na mnie dziwnie.

-Meg? Jak ty w tedy pokonałaś Percy’ ego?- spytała Zoe.

-Po ludzku. Mój wujek uczył mnie szermierki.- wyjaśniłam.

-Kim on jest?- dopytywał Alex.

-Jest oficerem. No, on mnie uczył szermierki, strzelania z karabinu i w ogóle. Jego prawdziwy syn jest artystą, a córka to umysł ścisły. Więc, wytypował sobie mnie.

-Ile ćwiczysz?- zapytała Nelly.

-Prawie siedem lat.

Cały pobyt w pawilonie jadalnym przesiedziałam cicho. Ukradkiem spoglądałam na Percy’ ego. Był w dobrym humorze. Chyba napotkał moje spojrzenie bo się do mnie uśmiechnął. Przynajmniej się nie gniewał się za to biodro. Odwzajemniłam uśmiech i zajęłam się obiadem.

-Meg, a czy ty faktycznie chciałaś zabić Pery’ ego? No wiesz, koleś jest fajny, a ty dzień go raptem znasz i już usiłujesz po pełnić morderstwo!- powiedział Peter.

Siedział naprzeciwko mnie. Nałożyłam trochę ziemniaków na widelec i rzuciłam w jego kierunku. Oczywiście, ten głupek, musiał się uchylić i jedzenie trafiło w Drew, dziewczynę od Afrodyty. Ona zrobiła zdziwiona minę, dotknęła ręką swoich włosów i poczuła, że coś tam ma. Pisnęła głośno. Nałożyła marchewki na dłoń i rzuciła w naszym kierunku. Niefortunnie musiał trafić w plecy Jake ‘a, chłopaka od Hefajstosa… Wtedy wstałam i krzyknęłam.

-BITWA NA RZARCIE !!!

Wszyscy zaczęli rzucać jedzeniem. Że też musiałam to krzyknąć… Głupia jestem. Schowałam się pod stół, a ze mną Zoe.

-Fajny pomysł, mam wszystko nagrane, teraz wyjdzie, że to Drew krzyknęła.- powiedziała.

-Super! Wsypniemy ją.-odpowiedziałam.- Chodź, zmywamy się.

Chwilę kręciłam się po obozie, ale wreszcie poszłam nad wodę. Przysiadłam na piasku wpatrując się w horyzont. Nie spostrzegłam jak obok mnie siada wysoki chłopak.

-Hej.- powiedział Percy.

-Cześć, słuchaj, ja naprawdę przepraszam za ten bok…- odparłam.

-Nie ma sprawy. Niektórzy uważają, że chciałaś mnie zabić.- uśmiechnął się.- Nie wiem, czemu, przecież to byłą tylko mała szarpanina na miecze.

-Nie, no co ty. Nic do ciebie nie mam.

-To dobrze, ja też nie.

Siedzieliśmy tak, parę minut. Dla mnie to normalka, ale Percy’ emu chyba puszczały nerwy. Popatrzył na moją rękę i coś mu błysnęło w oku.

-Ładna bransoletka.- powiedział.

Przybliżyłam rękę do twarzy i spojrzałam. Na sznureczku znajdowały się zawieszki wszelkiego rodzaju. Piorun, kluczyk, trampek, trójząb, strzała, miecz i jeszcze parę.

-Kto jest twoim boskim rodzicem?- zapytałam.

On uśmiechnął się i wskazał palcem w wodę. Następnie podniósł go do góry, a woda zaczęła lecieć do góry. Pozwolił, aby woda oplotła jego palce, następnie tworzył różne postacie. Galopujące konie, palący się ogień, miecz… mnie.

-Neptune.- powiedziałam.

-W gruncie to Posejdon, ale to to samo, nie?- odparł.

Dotknęłam wody, a trójząb na bransoletce lekko błysnął. Wstałam szybko i powiedziałam.

-No, to spadam, bo zaraz kolacja, nie?

Pobiegłam do domku


Koniec wspomnienia.

Percy

Jedyne co w niej nie znosiłem (czyli Meg) to był fakt, że jest zbytnio rozkaprysiona. Miała jakieś kompleksy, czy co. Poszedłem do domku. Nie chciało mi się być na ognisku. Przebrałem się i położyłem na łóżku. Nim się obejrzałem, spałem.

Śniło mi się, że stoję na klifie. Pod nami rozciągał się ocean. Fale uderzały o skały. Zanosiło się na burzę. Na rękach nosiłem dziewczynę. Nie dawała żadnych oznak życia. Skórę miała siną, ale na twarzy malowała się ulga i smutek. Koło mnie, z prawej strony stali Nico i Hazel. Z lewej Thalia i Jason.

Dobrze się spisaliście herosi. Jednak, że „śmierci oblicza poznają niebawem”. Pamiętajcie, nikt nie może żyć dwa razy. Nawet heros. Zrób, Percy, to co do ciebie należy.- mówił jakiś głos.


Wrzuciłem ją do wody. ALE JA NAPRAWDĘ NIE WIEDZIAŁEM CO WTEDY ROBIĘ!

-Zabraliście mi ją! Jedyna osoba, dla której warto było żyć! Nienawidzę go! Wrócił tutaj tylko po to, aby powtórnie nam wszystkim zaszkodzić!

-Percy, musimy wracać. Jeśli Hermes się o tym dowie, zabije nas. A raczej ciebie.- powiedział Nico.

-Co mnie obchodzi Hermes i jego syn! Zabrali mi ją, kogoś, kto zawsze był pociechą! Teraz wiem, jak się czułeś, tracąc Biancę!- odparłem.

Popatrzył na mnie.

-Straciłeś o wiele więcej, niż ja.

Następnie wybałuszył oczy. Nie zdążyłem dowiedzieć się o co mu chodziło. Jednak umysł mi podpowiadał że NIE chciałem się dowiedzieć. Obudziłem się zlany potem. Spojrzałem na zegarek, szósta. Miałem dwie godziny do śniadania. Ubrałem się i wyszedłem na dwór. W twarz uderzył mnie podmuch chłodnego wiatru, jak by sama Chione stała za mną i dmuchała mi w szyję. Chwilę tak postałem, ale jednak ruszyłem przed siebie.
Najpierw odwiedziłem jadalnie. Przygotowania do śniadania szły pełną parą. Stoliki był czyste, a pęknięta posadzka, którą rozwalił Nico, jakieś trzy lata temu, jeszcze się nie zeszła.

-Ta posadzka to nie była do końca moja wina.- powiedział jakiś głos.

Odwróciłem się i ujrzałem Nica. Miał na sobie pomarańczową koszulkę obozu, bojówki i trampki. Od dwóch, czy tam trzech miesięcy ZNACZNIE się zmienił.

-Nie, wcale, to te twoje kościotrupy.- odparłem.

-Tak, dokładnie.

-Słuchaj… co sądzisz o tym, całym Megan- Rzym?

-Szczerze? Wisi mi to, no bo, czy jest Rzymianką, czy Greczynką, jeden rympał… W sumie, to dobrze, że jest tym tam grekiem, no, ale bez przesady, nie? W sumie i bez tego jest …- ugryzł się w język.

-Co chciałeś powiedzieć?- spytałem.

-Nic, już nic.- odparł. – Dlaczego zerwałeś się tak wcześnie?

-A ty?

-Pierwszy spytałem.

Zaśmiałem się.

-Nie chciało mi się spać. Po za tym, coś czułem, że ty też wstaniesz rano.

-Chciałeś się spotkać ze mną?

-Najpierw odpowiedz na moje pytanie.

-Na Hadesa… Położyłem się spać o jakiejś 2 w nocy, jest szósta. Spałem cztery godziny. Dla mnie to i tak dużo.

Westchnąłem. Nico jest spoko kolesiem. Może trochę wkurza mnie ta jego pewność siebie, ale co tam.

-Myślałem, że w twoim wieku trzeba spać co najmniej dziewięć godzin.

-Percy, ty dużo myślisz, a tak naprawdę to nie robisz nic. Ja mam grubo ponad siedemdziesiątkę, więc, sorry, nie?

-Gadasz jak Meg. Więc, sorry, nie?

-Spadaj.

Jakie to dziwne, że między jedenastolatkiem, a trzynastolatkiem może być, aż taka przepaść. Że dzieci, tak szybko przestają być dziećmi.

Nico

Było jeszcze sporo czasu do śniadania. Po tym jak pogadałem z Percy’ m , poranne emocje mi opadły. Kręciłem się chwile po obozie po czym usłyszałem dźwięki fortepianu.

(Tera odpalacie yt i słuchacie, tego genialnego wykonu, który mnie zainspirował http://www.youtube.com/watch?v=DOhazeTwmr8&feature=related)

Szedłem za dźwiękami. Dotarłem do pawilonu jadalnego. Przy fortepianie siedziała.. Megan… dziwne, ona i jakikolwiek kontakt z muzyką. Raczej była osobą, która siedziała ze słuchawami w uszach, słuchając ryku. Przyglądałem się jej, aż do momentu, w którym skończyła. Kiedy zdjęła przeguby z klawiatury, natychmiast chciałem się ulotnić. Na moje nieszczęście, wiedziała, że tam stoję.

-Podobało się. Nico?

Westchnąłem.

-Tak, nawet nie wiesz jak bardzo.

-To dobrze, może coś ze mnie kiedyś będzie.

-Taa.. drugi Chopin, czy coś w ten deseń.

-Wiesz, że Chopin był polakiem?

-Do prawdy? Nie, nie wiedziałem.

Odwróciła się. Włosy ZNÓW splotła w kłoska. Grzywka lekko zasłaniała prawe lewe oko.

-Dlaczego chcesz wrócić do domu? Obóz nie jest twoim domem?- spytałem.

Patrzyła na mnie, sekundę, dwie, trzy. Myślałem, że tam umrę…

-Moim domem, jest miejsce, w którym są moi przyjaciele. Więc chyba tak, to jest mój dom. Jednak, nie wszyscy tutaj są tacy jak ci, w latach siedemdziesiątych. Wiesz… inne czasy.

-Taa.. je jestem z lat czterdziestych, więc wiem.

-Dobry, żart. Ha, ha, ha.

-Ja nie żartuję Meg…

Patrzyła się na mnie w zdziwieniu. Ale o co jej kaman. Sama ma ze cztery dychy na karku, a patrzy się na mnie, jak bym był nie z tego świata.

-Młodo wyglądasz, naprawdę, nie powiedziałabym, że jesteś moim dziadkiem.

Po chwili oboje się śmialiśmy. To właśnie w niej lubiłem… arogancka, egoistyczna, bezczelna, chamska, ale ma w sobie coś, za co może kupić cały świat.

-Nico?- spytała.

-No?- odparłem.

-Czy ty zdawałaś sobie sprawę, że twoje nazwisko oznacza po włosku „anioł”?

-Serio? Bogowie.. ja, syn Hadesa, z nazwiskiem „Anioł”. Ale chyba nikt na to nie zwrócił uwagi, a no tak.. ty zwróciłaś.

-Jestem minimalistką, ale za to wielką optymistką.

Następnie oboje wyszliśmy z pawilonu na świeże powietrze.

Percy

Poszedłem do Chejrona. Opowiedziałem mu o śnie. On tylko beznamiętnie pokiwał głową.

-Percy, przykro mi. Nie wiem, o co mogło chodzić.- wyjaśnił.

Ja wiedziałem o tym, że on wie. Musiał wiedzieć.

-Nie pamiętasz jakiś detali na jej twarzy? Może wiesz kim ona jest?- dopytywał Chejron.

-Nie, nie wiem, Chejronie. Jednak sądzę, że to ktoś mi bliski. Może Annabeth. Mam nadzieje, że się mylę.

Po krótkiej rozmowie poszedłem na śniadanie. Wszyscy siedzieli przy swoich miejscach. Nico i Hazel przy Hadesie (stoliku Hadesa, a nie mrocznego królestwa). Thalia i Jason u siebie, a ja... no, cóż sam. Usiadłem, ale zaraz obok pojawił się Megan. Z tym swoim uśmiechem, który daje kopa na cały dzień.

-Hej ! Wiesz, że dziś jest bitwa o sztandar?- spytała.

-Tak, wiem. I co? Chcesz, abym był z tobą w drużynie?- zapytałem.

-No, chyba sama z siebie, bym tak się do ciebie nie przysiadła, nie? – wskazała na stolik, przy którym siedziały dzieciaki Hermesa.

-To wszystko wyjaśnia. To kogo tam mamy w drużynie?

-Czyli się zgadzasz? Posejdon, Hermes, Ares, Apollo, Hefajstos, Hades, Zeus. Jeszcze mamy pomniejszych czyli Erosa, Dionizosa i Hypnosa. Krótko mówiąc… Bogowie kontra boginie.

-Bogowie. Oni wygrają… Nie mamy Ateny.

-No i ? Mamy mnie. – po czym się zaśmiała, a ja razem z nią.

Po śniadaniu przebrałem się w zbroję. My byliśmy niebiescy. Zgooooood. Mój ulubiony kolor. Cała drużyna licząca sobie z pięćdziesiąt osób, spotkała się w Wielkim Domu. Mieliśmy omówić strategię.

-Słuchajcie. Od tej bitwy zależy reputacja męskich bogów. Musimy ją wygrać. Ale oczywiście nie mamy Ateny, która nam nie pomoże. Pomysły?

Cisza… No, bo kto wpadnie na iście genialny pomysł?

-Hmmm … Zależy nam na czasie?- spytała Meg.

-I to bardzo. Jak będziemy mieli przewagę w czasie, to będzie dobrze.

-Bo wiecie… Afrodyta jest trochę zbyt wygadana
.
I znów ten uśmiech. Meg wyciągnęła mapę. Rozwinęła ją. Była to mapa obozu. W miejscy gdzie odbywała się bitwa, było mnóstwo strzałek, pionków, kreśleń, i innych tego typu rzeczy. Moją uwagę przykuła wielka czerwona kropka, na której był podpis „Sztandar”. Uśmiechnąłem się. Jednak po chwili spoważniałem.

-Może jest fałszywa?- spytał Nico.

To samo chodziło mi po głowie.

-Nie, nie jest. Wiem to. Podsłuchałam ich naradę.

Wyjęła dyktafon z kieszeni.

Powinniśmy pójść przez las, a potem do źródła sz… sz… sz.. Następnie zostawimy tam sztandar… sz… sz… sz… A potem skopiemy im tyłki od tyłu… - był to bez wątpienia głos Annabeth.


Ale Annabeth, jeśli Percy dojdzie do wody to będzie źle.- powiedziała Piper.
Właśnie o to chodzi. Nie dopuścimy, aby dostali się do strumyka. Percy nie może być w dwóch miejscach na raz. Jeśli będzie na bitwie, nie będzie szukał flagi. Da kogoś typu Leo, do szukania
–ukradkiem zobaczyłem, że Leo unosi brew- To kwestia czasu, aż ktoś im coś zrobi. Podsłuchałam wczorajszą rozmowę Megan i Zoe. Chcą schować sztandar po lewej stronie strumyka, a zaatakować od prawej sz… sz… sz… Znam bajery Percy’ ego-taśma się urwała.

Patrzyliśmy na Meg. A ona z triumfem uniosła głowę.

-No cóż, Annabeth zna Percy’ ego, ale nie zna Meg. Jason może latać, tak?- spytała Megan.

-No tak…- odparł Jason.

-A ty Thalia?- zapytała.

Dziewczyna wykonała odruchy wymiotne.

-Czyli nie… okej, no to tak. Jason leci na zwiady i będzie nam donosił o przebiegu sytuacji. Będziemy gadać przez wolkie – tolkie.
Jason popatrzył na nią z niesmakiem.

-Dobra, ale no, wiesz.. chciałbym też walczyć.

-Kurde, a na wojnie też się podłożysz pod czołg, bo nie chciałeś uciekać?

-No, nie..

-Właśnie.

To zamknęło Jason’ owi buzię.

-W tym czasie… -przerwała.

Przecisnęła się tłum i wyszła na zewnątrz.

-A co do cholery? Lepszych zajęć nie macie? Zniżacie się do poziomu przedszkolnego przedszkola! Wypad!

Zamknęła z hukiem drzwi. Podeszła z powrotem do mapy.

-Jak mówiłam… w tym czasie Nico z Jason’ em będą współpracować. Nico, ty będziesz podróżować cieniem, a Jason dostarcza informacje gdzie jest
sztandar. Jason szuka, a ty na jego zawołanie przybiegasz i zabierasz sztandar. Okej? Okej. Reszta sobie będzie walczyć, ale mówię od razu. JESTEŚMY HEROSAMI ! MAMY W KOŃCU JAKIEŚ MOCE ! UŻYWAJCIE ICH ! Hazel wydobywa kamienia z pod ziemi i zabija.. to znaczy lekko tylko rani naszych szanownych kolegów, którym ostatecznie poderżniemy… Nieważne. O czym ja to, ach tak. Percy będzie ugniatał wszystkich wodą i w ogóle. Młodzi Hefajstosi wezmą miecze i w ogóle grecki ogień i tym podobne. Co wam przyjdzie do głowy. Wszyscy kaman? Kaman. Podsumowując. Znaleźć, zabić i wygrać. Łiiiiiii, wszyscy szczęśliwi.

Wzięła oddech.

-A ja się trochę zemszczę nad Piper… - powiedziała to tak cicho, że nie wiem nawet czy to powiedziała.

-Moi drodzy! Ruszamy na podbój ! – powiedziałem.

***

Zaczęliśmy walkę. Ja atakowałam, próbując nie zabijać herosów. Walczyłem razem z Meg, która patrzyła na mnie z podziwem i próbowała brać ze mnie przykład (No, słyszycie? Jednak się do czegoś nadaję) Ramię w ramię. Jak równy z równym. Nagle jej wolkie- tolkie zasyczało. Odebrała. Wyglądało to trochę na próbę samobójstwa.

-No, co tam Nico?- spytała

-Jest dobrze. Jason znalazł sztandar, ale sam sobie nie poradzę. Ponoć pilnują go, jakieś ludki od Nemezis. Gdzie jesteś?- powiedział Nico.

-Przy strumyku. Pomogę ci. Bez odbioru.

Jeszcze przez chwilę odbierała ataki, ale po chwili zniknęła mi z pola widzenia. Ciąłem i atakowałem ze wszystkich sił z dzieciakami od Hermesa, Aresa, Apolla, Hefajstosa, Erosa, Dionizosa i Hypnosa. Dodatkowo Hazel i Thalia.

Megan

Podróż cieniem jest taka zarąbista! Ja chce jeszcze raz! Wraz z Nickiem zakradliśmy się od tyłu. Biedactwa, nie będą wiedziały kto ich tak urządził. Rozcięłam biodro jednego kolesia, a potem walnęła rękojeścią miecza w głowę drugiego. Starałam się ich ogłuszyć, ale mi to trochę nie wychodziło. Synowi Hadesa, trochę lepiej. Po chwili już mieliśmy tak nie wiele do wygranej… Ale ta cholerna, Annabeth musiała mi zepsuć plan.


Zza drzew wyskoczyła ona i ta jej banda, sowiogłowych siostrzyczek i braciszków. Zaatakowali nas. A my ich. I wyszło… no, nic nie wyszło, bo usłyszeliśmy wycie. Skowyt był nie do zniesienia. Dzieci Ateny rzuciły miecze i zasłoniły dłońmi uszy. Szukałam przyczyny.

Ujrzałam to coś… jakiś pies czy co… Wielka czarna góra. Podobna do Pani O’Leary. Ale to na pewno nie była ona. Patrzyło na mnie, tymi czerwonymi wielkimi ślepiami. Zawarczało. Przechyliło łeb i podeszło w moją stronę. Ostrożnie. Bez gwałtownych ruchów. Próbowałam podejść do zwierzaka. Wyglądał tak znajomo. Tak, jakbyśmy się znali od wielu lat. Myślałam, że to Areen… Jednak nie możliwe, dawno by już umarła. Wyciągnęłam rekę.

-Megan. Odsuń się od niego.- powiedział Nico.

Zwierzę przechyliło głowę.

-Meg! Mówię do ciebie!- krzyknął.

Zwierzak rzucił się na Nica, a on próbował ten cosiek z siebie zciągnąć. Próbowałam mu pomóc, ale nie mogłam. Dopadła mnie bezsilność. Taka nicość. Ale nie mogłam się poddać. Nie teraz. Nie kiedy mnie potrzebują. Nie kiedy życie wisi na włosku. Kiedy człowiek czasem już nie ma czego zrobić. Chaos, pustka i wstręt do samego siebie.

Nie wytrzymałam. Wbiłam miecz w potwora. Przez chwilę czułam się dobrze, potem trochę słabiej i słabiej. Ale się nie poddałam. Zostawiłam potwora i Nica (sorry, chłopie) i poszłam po sztandar. Podniosłam go i przedostałam się z nim na drugą stronę strumyku. Te ostatnie kroki to była męczarnia. Tak jak wtedy Morfeusz mnie usypiał. Kiedy to zginęła moja mama, a mnie przeniesiono do wuja. Wtedy kiedy to Rzymianie się dowiedzieli o Neptunie. Kiedy już nie było po co żyć. Usłyszałam ponowny skowyt. Podszedł do mnie Nico. Popatrzył się na mnie chwilę, a w jego oczach dostrzegłam zrozumienie. Wziął mnie za rękę i przeciągnął do strumyku. Poczułam falę mocy. Wstałam z wody. Patrzyłam na Nica. Z ja jego pleców słychać było głos Percy’ ego.

-Megan, gdzie jesteś! Wygraliśmy.. Megan…!

Zobaczył mnie. Opuścił szczękę. Zobaczyłam resztę herosów i Chejrona. Opadli na kolana. Pochylili głowy.

-Ave Megan. Córko Posjedona, boga mórz. Ave!- powiedział Chejron.

-Ave! – krzyknęli herosi.

Patrzyłam na Percy’ ego. Uśmiechał się jak wariat. Cieszył się, ja też. Potem spojrzałam na Nica. Też się cieszył, ale on na pewno wiedział już wcześniej. Spojrzałam na Clarisse. Ona była trochę przybita, ale nie wiem, czy mnie też tak znienawidzi jak Percy’ ego. Podniosłam głowę. Hologramowy trójząb świecił mi nad głową. Te słowa huczące mi w głowie. Ave! W Jupiterze mnie za to znienawidzili. Nawet Brad. Tutaj się cieszyli. Obóz Herosów przyjął mnie, a tamci nie. Ale tutaj są inni przyjaciele, którzy mnie lubią bez względu na to, kto jest moim rodzicem. Grecy byli tolerancyjni, Rzymianie umieli tylko narzekać.

Oparłam się o miecz i odparłam.

-Neptuna, skarbeńki, Neptuna. No, to co? Jedziemy na misję. Co, misiaczki?

***

Cały czas się zastanawiam, co robił wtedy, zwierzak. Po wygranej byłam pewna, że nikt się do mnie już nie odezwie. Miło się jednak zaskoczyłam. Najszczęśliwszy był chyba Percy. Poprosił Annabeth, aby ta pomogła mu wystroić wnętrze domku, w którym teraz razem mieszkamy. Bardzo smutno mi było, kiedy okazało się, że robię mały wypad od Hermesa. Na szczęście tamci wcale mnie nie znienawidzili. Cały czas robiliśmy sobie jaja z domku Afrodyty. Mina Piper cały czas mnie śmieszy i w ogóle wszystko było po staremu. Do czasu tego pamiętnego dnia w Wielkim Domu.
Chejron zwołał naradę w sprawie misji.
Zasiedliśmy wokół stołu. Ja obok Percy’ego i Nico. Obok Nica- Hazel. Obok Hazel - Jason i na końcu Thalia.

-Kochani! Wyruszacie dziś o zachodzie słońca. Dojedziecie do Portu. Tam czeka na was mały prezent. Dowiedzie się o dalsze losy misji.

-Chejronie, a dlaczego jedzie nasz sześć? To BARDZO źle wróży. Ostatnio…- powiedział Percy.

-Wiem co było ostatnio. Ale sądzę, że to się nie powtórzy.- odparł Chejron.

-Sądzisz, czy masz nadzieję, Chejronie?- spytała Hazel.

Nie wiedział co ma powiedzieć.

-Przykro mi, nie wiem.

Thalia, Jason i Thalia jeszcze chwilę rozmawiali, natomiast ja, Nico i Hazel ulotniliśmy się. Najpierw pokazałam im domek, w którym razem z Percy’ m mieszkaliśmy. Podobał im się. Sama przyznam, że Annabeth urządziła tutaj nieźle. W małym salonie, stała kanapa, a telewizor wisiał nad kominkiem. Łóżka stały równoletnie do siebie. Przy każdym, stały szafki nocne. Pod sufitem były małe światełka, które sprawiały wrażenie, jakbyś był pod wodą.
Następnie skierowaliśmy się w kierunku areny. Gadaliśmy o bzdetach. Że jest zbyt ciepło, że powinniśmy od czasu do czasu pojechać na jakąś wycieczkę (ja się cały czas upierałam, ze do Europy, a przede wszystkim do Polski) Jednak z głowy nie mogłam wyrzucić tej jednej mysli. Skąd się wziął ten zwierzak, podobny do Pani O’ Leary?

-Wiecie może… co to było, to coś, które wlazło na obóz, podczas bitwy?- spytałam nagle.

Hazel skrzywiła się.

-To jakiś piekielny ogar. – wyjaśniła.

-No, to skąd się wziął?- dopytywałam.

-Może wylazł z jakiegoś cienia. Przy stumyku jest ciemno. – powiedział Nico.

-Mnie się zdaję, że coś tutaj nie gra.

-Wiesz.. Ty za dużo myślisz, a za mało działasz.- odparł Nico.

Szturchnęłam go.

-Dobra, lecę trzeba się spakować.- oznajmiłam.

Odwróciłam się i pobiegłam z powrotem do domku. Czekał tam już na mnie Percy.

-O czym tak wesoło gawędziliście?- spytał.

-A o niczym. – odparłam.

-Lepiej się spakuj. Ja idę jeszcze do Annabeth.

Włożyłam do plecaka wszystko co potrzeba. Ubrania na zmianę. Nektar, ambrozje. Kasę śmiertelników i złote drachmy. Trochę dupereli typu: guma, sznurówki, jakaś gra na konsole, żeby mi się nie nudziło. Miecz schowałam również do plecaka. Szczotka. Do włosów i do zębów. Blok rysunkowy i kredki… Jeszcze parę innych. Najlepsze było to, ze plecak był BEZ DNA. Tak, dostałam go od Brada na siódme urodziny. A nie ważył nic. Tak jak pas na narzędzie Leo.

Poszłam pod sosnę Thalii, zaraz po mnie pojawił się Jason, a potem Hazel i Nico. Ostatni przybyli Percy i Thalia.
Ruszyliśmy przed siebie. Szosa niknąca na horyzoncie wzywała do marszu w daleką, niewiadomą drogę.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Verte dnia Śro 19:33, 21 Lis 2012, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Raphael
Półbóg



Dołączył: 19 Lis 2012
Posty: 77
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Śro 16:38, 21 Lis 2012    Temat postu:

Moją opinię na temat tego CUDA już znasz.

Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Raphael dnia Śro 16:47, 21 Lis 2012, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Mosqua
Administrator



Dołączył: 04 Lut 2012
Posty: 161
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Z Krakowa! Ktoś jeszcze?

PostWysłany: Śro 16:46, 21 Lis 2012    Temat postu:

Verte twój post byl tak dlugi, ze ucielo ci koncowke rozdzailu. Wytnij ostatni rozdzial i dodaj go wnowym poscie

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Michał
Półbóg



Dołączył: 20 Lis 2012
Posty: 53
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Śro 18:56, 21 Lis 2012    Temat postu:

WEEEE Verte coś wrzuciła !! Very Happy
Cudowne <3


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Michał dnia Śro 18:57, 21 Lis 2012, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Verte
Junior Admin



Dołączył: 03 Lis 2012
Posty: 76
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Śro 19:36, 21 Lis 2012    Temat postu:

Kur... Sorry, misiaczki. Rozdział IV jeszcze raz Wink Chociaż nie wiem, który to, ale mimo tego "dalsza" cześć.


Rozdział IV

„Wyruszamy na niebezpieczną misję. Znowu.”


Percy

Do portu przybyliśmy w paręnaście minut. Jason i Thalia powietrzem (potem Thalia wyklinała Jasona), Nico i Hazel cieniem, a ja i Megan wodą. Ku mojemu WIELKIEMU zaskoczeniu, Megan, nie umiała oddychać pod wodą, nie umiała kontrolować jej, więc przybyliśmy najpóźniej.

Wchodząc w port, wiedziałem, ze coś jest źle. Czułem to. Ujrzałem go.

-Ej, słuchajcie. To ja się rozejrzę, za tą „niespodzianką”, a wy poniuchajcie trochę. –rzuciłem. Pobiegłem w jego stronę.

Stanąłem jak wryty. Ta hawajska koszula, kapelusz rybacki i jego opalenizna.

-Cześć synu.- powiedział Posejdon.

-Cześć… tato.- odparłem.

-Co porabiasz?- spytał.

-A, nic ważnego. Jestem na misji, którą z resztą sam mi zleciłeś. Jest ona bardzo niebezpieczna, bla, bla, bla. A poza tym, to nawet nieźle. Dowiedziałem się, że mam siostrę. Jakieś parę godzin temu. No i w ogóle, to jak uda mi się przeżyć to za niecałe dwa tygodnie będę mieć siedemnastkę na karku. A co tam u ciebie… tato?

-Zawsze podziwiałem twój sarkazm i bezczelność. Cała matka.

-Serio? A to ironia losu. Mama mówi, że, to cały ty.

Spojrzał na mnie wyczekująco. Tymi zielonymi oczami, takimi jak moje.

-Dobra, przepraszam. Ale mam już trochę tego dosyć. Od pięciu lat, nie mam normalnych wakacji. Takich, że nie robie nic.

-Wiesz, Percy, mam dla ciebie prezent.- powiedział.

Pstryknął palcami. Woda zaczęła się unosić do góry i formułować, w coś głazo- podobnego. Pojawiły się jakieś pręty, szkło, wszystko składało się w jedność. Po minucie, może trochę dłużej, ujrzałem przed sobą jacht. Dokładnie… jacht. Był wspaniały. Biały, z basenem na dachu. Nie za duży, ale spokojnie pomieści ze trzydzieści osób.

-Rany, tato… nie wiem co powiedzieć.

-Sądzę, ze wystarczy, zwykłe dziękuje.- odparł.

-Dziękuję…

Chwile tak staliśmy. Ale w końcu musiałem się go o to zapytać. Nie wytrzymałem.

-Dlaczego Megan, tak bardzo się ode mnie różni?- spytałem.
Posejdon zrobił zdziwioną minę.

-Może dlatego, ze ona jest córką Neptuna.- powiedział to tak, jakby miał się zaraz rzucić z mostu. Ponuro, beznamiętnie, pusto.

-Ale, przecież, Neptun w Rzymie jest bogiem mórz! Dlaczego ona nie kontroluje wody? Nie umie pod nią oddychać. Dlaczego nie ma takich mocy jak ja?!- ostatnie zdanie wykrzyknąłem.

Posejdon położył mi rękę na ramieniu.

-Odpowiedź jest w niej samej, Percy. Charakter człowieka jest jego przeznaczeniem.

Westchnąłem.

-Dobrze, a co to jest za wskazówka? Czy coś?- spytałem.

-Ach, tak… Dojedziecie do Hiszpanii. Dokładnie do Torroella de Montgri.
Tam musicie znaleźć Demeter. Podpowiedź… szukajcie pod Dormakiem.
Z tymi słowy zmienił się w pianę morską. A ja usłyszałem pisk, który będzie mnie prześladować do końca życia.

W moją stronę biegli Jason i Thalia. Dziewczyna wrzeszczała w niebo głosy.
W końcu Jason kopnął ją w nogę. Poskutkowało. Uciszyła się. Doszli do mnie.

-Co się dzieje? – spytałem.

-Potwory, dużo potworów, co najmniej z dziesięć, a Thalia bardzo nie lubi latać. – wyjaśnił Jason.

-A co ma piernik…

-To, że… - przerwał mi i przełknął ślinę- Wśród nich jest co najmniej jedna hydra. No i Thalia niefortunnie stała tam, gdzie środkowa głowa zionęła ogniem. Trzeba ją było odciągnąć więc, wzbiliśmy się w górę, a ona zaczęła krzyczeć, ale nie czas na wyjaśnienia! Spójrz!

Ruszyła na nas fala potworów. Odetkałem Orkan i pobiegłem i ich stronę. Wraz z Thalią i Jason’ em, ramię w ramię, walczyliśmy. Po przez ataki i ciosy, które odbierały potwory, czuły się coraz bardziej wykończone. Z resztą, ja również. Po chwili odpadła mnie niemoc. Nie mogłem na to nic poradzić. Ostatkiem sił, próbowałam zabić i ranić potwory. Ale nie mogłem. Nie wiem co się wtedy dokładnie stało. Usłyszałem krzyk Hazel, zobaczyłem Nica i Megan, a po chwili, ciemność.

Obudziłem się w łóżku. Głowę miałem opartą poduszę i przykryty byłem kocem. Obok, na szafce, stał puchar, zapewne z nektarem, i baton z ambrozji.

Podniosłem się. Założyłem buty, które miałem przy stopach i skumałem parę faktów. Misja. Statek. Posejdon. Hiszpania. Bogowie… Czemu je nie urodziłem się śmiertelnikiem?

Nagle do pokoju, a raczej kajutę to bardziej przypominało, weszła Thalia.

-Jak się czujesz?- spytała.

-Dobrze.. chyba.- odparłem.- Gdzie jesteśmy?

-W twoim prezencie urodzinowym.

Spojrzałem na nią dziwnie. Jakim prezencie? Po chwili dopiero zrozumiałem.

-Słuchaj Percy. Ja i Jason zastanawiamy się… zastanawiamy się, skąd wiedziałeś, że Megan jest Rzymianką?- spytała Thalia. Usiadła bok mnie na łóżku.

Zastanowiłem się. Racja, przecież nikt nie wiedział o tym.

-Thalia… Jakieś trzy miesiące temu. Jeszcze przed przyjazdem Megan, do obozu, byłem w obozie Jupiter. Tam spotkałem Brada, który jest ojcem Julii. On mi powiedział, że znał już wcześniej dziecko Neptuna. Ja go spytałem, o co mu dokładnie chodzi. Opowiedział mi o takiej dziewczynce, która przyjechała do obozu. Miała sześć lat. Świetnie władała mieczem. Jak miała z osiem lat uznał ja Neptun. Po tym zdarzeniu stała się bardzo opryskliwa, wredna. Były podejrzenia, że współpracuje z Kronosem, albo Gają. W dniu jej dziesiątych urodzin, zniknęła. Szukali jej, ale w końcu dali sobie spokój. Uznali ją za zmarłą. Najgorsze było to, ze nie miała rodziny, tak więc, nie mogła się u nich ukryć.

-Ale to mógł być zbieg okoliczności.- powiedziała Thalia.

-Mógł być. Brad dokładnie mi ją opisał.- odparłem. – Kiedy Megan zjawiła się w obozie, czułem, ze cos nie gra. Po za tym nazywała bogów, ich rzymskimi aspektami. Wiem, mało dowodów, ale ja to po prostu...
wiedziałem. W dodatku, ta dziewczyna nazywała się jakoś Malgozata, coś w ten deseń. Poszperałam trochę i wyszło, ze po angielsku to Margaret, w skrócie Megan.

-Czyli, ty jednak umiesz myśleć, Percy!

-Hej!- oburzyłem się.

Razem z Thalią wyszliśmy z kajuty i poszliśmy na górny pokład. Czekali tam na nas Megan i Jason.

-O.. śpiąca królewna już się obudziła?- spytała.

-Przymknij się.- powiedziałem.

Westchnęła.

-Wiesz, za godzinę będziemy w Torroella de Montgri. – odparła.

-Co? Jak to możliwe?

-Spałeś trzy dni. A poza tym, powinieneś ćwiczyć sztukę szeptu, razem z Posejdonem. Moje umiejętności związane z podsłuchiwaniem, tak do końca, nie zanikły.

Patrzyłem na nią, a ona na mnie. Jak to możliwe, ze w tak małym człowieku mieści się… Megan.

Jak powiedziała. Godzinę później wpływaliśmy do portu. Było tutaj bardzo ładnie. Stare kamienice, kościoły. Na zwiady poszedłem ja, Jason i Megan.
Mała wycieczka dobrze mi zrobiła. Megan zaciągnęła nas przy okazji, do trzech sklepów z pamiątkami. Nie było to wale głupie. Kupiła przewodnik po Hiszpanii, Francji i tej swojej Polski.

-Po co ci przewodnik Polski?- spytałem.

-Muszę wiedzieć, co zmieniło się w moim kraju, od siedemdziesiątego trzeciego.- wyjaśniła.

Kupiliśmy jeszcze (dziwnym trafem, Jason, miał euro) mapę Europy. Wszystko to wydawało mi się zbędne.
Przechadzając się uliczkami, zgłodnieliśmy. Akurat teraz nie znaleźliśmy żadnej kawiarenki, ani restauracji. Na szczęście dostrzegłem piekarnię. Myślałem, ze chwilę zajmie mi odczytanie nazwy, ale o dziwo, była po grecku. Wybauszyłem oczy. Megan i Jason spojrzeli na mnie z miną „Ale o co kaman?” Wskazałem ręką na napis.

-Sorry, nie znam greki.- powiedział Jason.

-Ja też.- odparła Meg.

-Pod Dormakiem.- przetłumaczyłem.

Nie czekałem na nic. Wszedłem do środka. Stanąłem przy ladzie. Jason i Meg weszli za mną. Słyszałem jakieś głosy na zapleczu. Nagle zza drzwi wyszła kobieta. Miała bujne, jasne, kręcone włosy. Na głowie miała wianek. Ubrana była w zwykłą, białą sukienkę na ramiączka. Jej przenikliwe brązowe oczy, sprawiały wrażenie, jak by wiedziała kim jesteśmy. Oczywiście, wiedziała. Ja tez wiedziałem.

-Percy Jackson oraz towarzyszeWas nie znam.- powiedziała.

-To jest Jason, syn Zeusa.- przedstawiłem.

-Jupitera.- poprawił mnie automatycznie Jason.

-A to jest Megan, córka Neptuna.- powiedziałem.

-Ach, córeczka Neptuna. Tak, tak. Wiem. Pamiętam jak się chwalił, a potem jak zniknęłaś, zajął się tylko Percy’m. Och, takie śliczne z was dzieciaczki!

Wyjęła zza lady wielkie, NIEBIESKIE ciasto.

-Pani jest Demeter?- spytała Megan.

-Och, moja dziecko, naturalnie! Bogini plonów, zbóż i w ogóle lubię piec. – oświadczyła bogini.- To ty wycięłaś Katie, ten numer z różą?

Megan uśmiechnęła się szeroko.

-Nie ważne. – odparła bogini.

Chwilę staliśmy w ciszy. Demeter nuciła pod nosem.

-Czy wie pani może, gdzie znajdziemy Herę?- spytałem nagle.

-Herutkę? Oj, nie, nie wiem. Ale wie o tym zapewne Deyna.- odparła bogini.

-Kim jest Deyna?- spytał Jason.

-Deyna? Ona jest taka słodziutka ! Pracuje tutaj nie daleko u Dioniego. Ona na pewno wie. Szukajcie w „Nowym Mieście”.

-Cóż. W takim razie do widzenia.- powiedziałem i wyszedłem z piekarni.

-Co teraz?- spytał Jason, kiedy byliśmy już na zewnątrz.

-Teraz, udamy się do Nowego Miasta i poszukamy Deynę, kimkolwiek ona jest.

Popatrzyłem na Megan. Na jej twarzy malowało się coś w rodzaju tęsknoty.

-Hej, wszystko dobrze? –spytałem.- Co to za mina?

-Mój wuj, u którego mieszkałam, przez te dwa lata, ma córkę i syna. Córka nazywa się Deyna i przyjechała do Hiszpanii na wymianę między szkolną.- odparła.

Patrzyliśmy na nią, chwilę, dwie.

-Wiecie co, chłopaki? Zastanawiam się, co my robimy… Znajdziemy Herę i co potem? Dadzą nam ordery za waleczność? Czy jak? Jesteśmy jak pionki bogów. Tańczymy tak, jak nam zagrają.- powiedziała.

Jesteśmy jak pionki bogów. Tańczymy tak jak nam zagrają. Słowa ciążyły mi w głowie. Pionek, to samo powiedział mi kiedyś Luke. Jesteśmy pionkami bogów.

-Po co w ogóle ta cała misja?- spytała.

Położyłem jej rękę na ramieniu i lekko przechyliłem głowę, abym mógł jej spojrzeć w oczy. Były brązowe, ale podchodziły trochę pod kolor pomarańczowy. Dziwne, że nie zielone, albo niebieskie. Może zmieniają kolor? Tak jak u Piper.

-Megan, słuchaj, jesteśmy herosami, musimy jeździć na misje. Naszym
zadaniem jest wspierać bogów. – skłamałem. Szczerze mówiąc, sam nie mogłem odpowiedzieć na to pytanie, więc skłamałem. Nie wiedziałem do końca, dlaczego jeździmy na misje, ani dlaczego musimy pomagać naszym rodzicom, boskim rodzicom.

-Ale przecież oni są bogami! Na miłość boską, ja mam ojca, boga mórz wspierać? Kto tutaj jest dzieckiem?! Ja czy on? Bo chyba na pewno nie ja, skoro musze mu pomagać!- wykrzyczała.

-Megan, proszę cię, pomóż nam. Musimy spełnić przepowiednię. Błagam cię, kiedyś ci to wytłumaczę.- powiedziałem.

Nie odpowiedziała. Tylko smutnie kiwnęła głową.

-Gdzie teraz?- spytał Jason.

-Nie wiem.- powiedziałem.- Gdzie może być to „Nowe Miasto”?

Megan wyjęła z plecaka przewodnik po Hiszpanii.

-Torroella de Montgri…- mruczała pod nosem, przerzucając strony.

-JEST !- krzyknęła nagle.- Największą atrakcją miasta Torroella de Montgri jest zamek, bla, bla, bla, a także, Nowe Miasto, położone na wschód od Starego Miasta. Obydwie części dzieli rzeka.- powiedziała.

-Słona?- spytałem, czego od razu pożałowałem.

-Człowieku… Co ty masz z biologii i geografii? Rzeki są SŁODKIE! Każda !- krzyknęła Meg.

Skupiłem myśli. Próbowałem wyczuć wodę. Czułem morze, ale nie rzekę. Ale po chwili… coś jednak… nie jednak nie.

-Nie mogę wyczuć słodkiej wody.

Megan wyjęła z plecaka czarne pudełeczko.

-To jest kompaaaas… służy doooo wyyyyznaaaaczaaaania kieeeeruuuunkówwww świaaaaataaaa.- przeciągała, tak , abym mógł zrozumieć.- Wystarczy, że pokaże nam północ, a my zobaczymy, gdzie jest wschód i pójdziemy w tym właśnie kierunku. Logiczne? No pewnie. Trzeba ruszyć głową.

Zacisnąłem pięści. Chciałem jej przywalić, ale się powstrzymałem. W końcu, to ja jestem najstarszy i powinienem dowodzić misją.

W Nowym Mieście znaleźliśmy się trzy minuty później.

-Dobra, co teraz?- spytał.

-Słuchajcie. Demeter powiedziała, że ta Deyna pracuje u Dioniego. Sądzę, że chodziło o Dionizosa.- powiedziałem.

-Może jakaś winiarnia?- podpowiedział Jason.

-I to jest to.

-Pragnę was chłopcy zmartwić, ale winiarni w mieście może być całkiem sporo.- odparła Megan.

-Nie pomagasz.- powiedział Jason.

-Ale mam pomysł. Gdzieś tutaj jest Polska dzielnica…

Przeszliśmy z pięćset metrów i znaleźliśmy się na ulicy, o jakiejś dziwnej nazwie.

-Aha, tutaj. Ulica Dąbrowskiego. – powiedziała Meg, po czym spojrzała na nas.- Chodźcie!

Weszliśmy do pierwszego, lepszego sklepu. Oczywiście, z pamiątkami. Meg podeszła do sprzedawcy i chwilę z nim rozmawiała. Słyszałem tylko jakieś szeleszczenie. W ogóle nie mogłem wyłapać ani jednego słowa. Jason wyglądał na zdezorientowanego. Sprzedawca się zaśmiał. Z kontekstu wywnioskowałem, ze się dowiedziała co to za winnica, ponieważ bez słowa wyszła.

-No i co?- spytałem.

-To tutaj, obok.- powiedziała Meg.

Faktycznie nad drzwiami widniał wielki szyld z napisem „winnica Dionizosa”.

-No to co? Zobaczymy się z Dionim, co ty na to Meg.

Rzuciła mi ostre spojrzenie, ale weszła do środka.

Pachniało tam winogronami (jakie inteligentne, nie?). Pod ścianami stały duże beczki, a po drugiej stronie, regały z butelkami. Na wprost wejścia był lada, a za nią się siedziała rudowłosa dziewczyna. Mogła mieć około piętnastu lat. Miała słuchawki w uszach, tak więc, nie słyszała pewnie, jak weszliśmy. Odchrząknąłem. Nie podniosła wzroku. Siedziała. Podszedłem bliżej, aby nas zauważyła. Wreszcie podniosła wzrok na mnie. Uśmiechnęła się, a z jaj brązowych oczu promieniował dobroć. Poniosła się i dopiero po chwili zobaczyła Jason’a.

-W czym pomóc?- spytała lekkim i melodyjnym głosem. Miała na sobie czarną bluzkę i zwykłe jeansowe spodnie.

-Szukamy się, Deyna.- powiedziała ostro Megan.

Dziewczyna, która ponoć nazywała się Deyną, przeniosła wzrok na Meg.

-Megan. Miło cię widzieć.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Verte dnia Nie 15:52, 25 Lis 2012, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Verte
Junior Admin



Dołączył: 03 Lis 2012
Posty: 76
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Wto 17:22, 01 Sty 2013    Temat postu:

Rozdział V

„Spotykam starego przyjaciela”

Far East Movement - Rocketeer ft. Ryan Tedder
Birdy - Skinny Love

Percy

Nie chciałem, aby tak to wyglądało.

Io pokazała mi piękny obrazek, ale może być równie dobrze nie prawdziwy. Zrobiła mi nadzieję, a ja się łudzę, że może… może to prawda?

Dopłynęliśmy do Krosna dwa dni po tym jak „nawiedziła” mnie ta, nieogarnięta patronka.

Dziadostwo w tym kraju sięga chyba zenitu.

Zero obwodnic, autostrad, czy w ogóle normalnych dróg.

Megan mi powiedziała, że za „jaj czasów” nie było nic w sklepach. Dlatego więc jak wchodziliśmy do jakiegoś sklepu dostawała napadu wariactwa.

-Ostatnie co pamiętam z polskich sklepów, to puste półki.- powiedziała.

-Megan daj już spokój.- powiedziałem jej po raz dziesiąty, a ona po raz dziesiąty mnie zignorowała.

Spacerowaliśmy po rynku dosyć długi czas. Dziewczyna chciała wejść wszędzie. Każdy kiosk, sklep, dom i każda ulica musiały na starannie przeszukane.

W końcu nie wytrzymałem i poleciłem.

-Hazel, Megan, Nico, wracajcie na statek. Nie ma sensu, abyśmy wszyscy razem tak chodzili. Wrócimy niedługo.

Odwrócili się i poszli. Nawet nie próbowali negocjować. Wiedziałem, że są tym wszystkim już zmęczeni. Z resztą, ja też.

-Ej, Percy – Z przemyśleń wyrwała mnie Thalia- gdzie teraz?

Westchnąłem.

-Dobre pytanie.

Rozejrzałem się.

-Chodźcie tam.

Wskazałem palcem na budynek z napisem „Greckie czary”.

-Żartujesz sobie, prawda?- spytała Thalia.

-Wrzuć na luz.- odparłem.- W końcu żyje się raz, nie?

-Można się odradzać, nie wiesz o tym?- powiedział Jason.

Ja i Thalia rzuciliśmy mu bezlitosne spojrzenia i weszliśmy do budynku.

Wnętrze było trochę obskurne. Brązowe ściany, z których schodziła już trochę farba, kiczowaty niebieski żyrandol, biała, obszarpana lada i pełno greckich rzeźb, sprawiały, ze to miejsce przypominało mi trochę siedzibę Meduzy.

Miałem ochotę stąd wyjść, jednak kiedy się odwróciłem, Thalia złapała mnie za rękaw.

-Poczekaj.- syknęła.- Coś tutaj nie gra.


Nie wtrącałem się w jej przeczucia, ale mi też coś nie grało.
Nagle przy ladzie pojawił się wysoki mężczyzna. Mógł mieć około trzydziestu lat. Czarne włosy opadały mu falami na nienaturalnie opaloną twarz.

-W czym mogę pomóc?- zapytał lodowatym głosem.

-Szukamy kogoś.- powiedział Jason.

-Kogo?- dopytywał.

-Nie ważne. Nie wiemy jak wygląda, więc nam pan nie pomoże.

-Jesteście pewni?

Nie zdążyłem zareagować. Jakieś futrzaste, obrzydliwe łapy złapały mnie za ramiona i uniemożliwiły ruch. To samo stało się z Thalią i Jason’em.

-Kim jesteś?!- krzyknąłem.

-Ty chyba wiesz najlepiej.- odparł.

Zaprowadzili nas do ogromnej piwnicy. Z sufitu zwisał ogromny żyrandol, a przy ścianach paliły się małe pochodnie.

-Nic, a nic się nie zmieniłeś. Zawsze będziesz ładował się w moje pułapki? –powiedział.

-Kim jesteś?- spytałem.

Sapnął.

-Jakiś rok temu twój kumpel wydłubał mnie z siebie. Kapujesz?

Wydłubał? O co chodzi?

Przypomniałem sobie słowa Hermesa.

Jeśli mamy szczęście, rozleciał się na drobne kawałki, że nigdy więcej nie zdoła odzyskać świadomości, a co dopiero ciała. Nie myśl jednak, że on jest martwy, Percy.
Zobaczyłem jego oczy. Były złote i gniewnie na mnie patrzyły. Pamiętam je. Takie sam miał Luke, kiedy on przejął kontrolę nad nim.

-Kronos.

Uśmiechnął się szyderczo.

-Jestem wspomnieniem. Kiedy ktoś znowu zaczyna wątpić w bogów, pomału się odradzam. Możliwe, że to nie ty będziesz musiał mnie pokonać. Za jakieś parędziesiąt, paręset lat się odrodzę, aby w pełni przejąć władzę nad światem. A jeśli teraz zabiję najpotężniejszych herosów, nikt mi nie przeszkodzi. Chciałem was wykańczać powoli. Jednak mój wierny towarzysz uznał inaczej.

Towarzysz.

-Jeśli pozwolisz przedstawię ci moją córeczkę.- powiedział.

Pstryknął palcami. Rozpaliło się światło i zauważyłem ją.

Hera zwisała trzymana sznurami za ręce.

-Uwolnij mnie ty bydlaku!- krzyknęła.

-Spokojnie, Hero, spokojnie. Na razie nie umrzesz.

-Na razie? Co z ciebie za ojciec!

-Chyba pozbawiliście mnie praw rodzicielskich w dziewięćset sześćdziesiątym szóstym roku, nie?

-Byłeś strasznym ojcem!

-Nie dramatyzuj, skarbie. A co do was- zwrócił się w naszą stronę- nie będziecie mi już potrzebni. Tak więc, żegnajcie nędzni herosi.

Zanim zdążyłem zareagować zalała mnie ogromna fala czarnej wody.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Verte
Junior Admin



Dołączył: 03 Lis 2012
Posty: 76
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Wto 17:24, 01 Sty 2013    Temat postu:

Coś mi się stało z Wordem i nie podkreśla błędów. Jeśli jakieś widzicie, to było by miło, abyście mi je pokazali Wink Aha i jeszcze jedna sprawa. Ponoć wolicie, jak tekst jest zwięzły, a u mnie są przerwy. Jeśli wolicie, aby było "tak jak w książce", to mi powiedzcie, a to poprawię. Ja osobiście nie lubię takiego zwięzłego tekstu, dlatego oddzielam...

http://www.youtube.com/watch?v=2WahVyuxkAw

Nie przedłużając czytajcie Smile

Rozdział VI

„Ratujemy boginię"

Dlaczego to zawsze ja mam odgrywać główną rolę w swoim życiu? Nie mogę być postacią drugoplanową? Czemu to ja, w kółko pakuję się w kłopoty? Dlaczego to mnie usiłuje zabić każdy, komu podpadnę? I dlaczego osoby, który próbuję pomóc, muszą mnie odrzucać?

Tak, wiem. Czasem odgrywam najważniejszego. Czasem jestem ważniejszy od innych, bo jestem synem Posejdona. Wielkiego boga, który szczerze mówiąc porzucił mnie, aby ratować swój tyłek.

Dlaczego tak musi być? Nie można dać więcej od serca. Zawsze trzeba ufać w to kim jesteśmy

Nic innego się nie liczy.

Myślałem, że to była woda. Tyle, ze czarna. Sam nie wiem. Mogłem oddychać, ale nie mogłem się w niej poruszać. Mogłem otworzyć oczy, ale co mi było po tym, skoro woda była nieprzezroczysta?

Próbowałem szarpnąć ręką, ale sprawiało mi to ogromny ból. Próbowałem dać radę, ale nie mogłem… Chciałem, aby to się skończyło. Męczyłem się. Już nie mogłem…

Nie dam ci skarbie tak łatwo odejść!- usłyszałem głos Io.

-Ja już nie chcę.

Nie marudź! Pomyśl, dlaczego warto żyć?

-Aby, aby … móc się… ale to bez sensu!

Nic nie jest bezsensu, jeśli się tego chce.

-Możesz powiedzieć bardziej wprost?

Masz normalną rodzinę, dziewczynę, przyjaciół. Zauważ, że jesteś jedyny w tej wyprawie, który ma rodzinę. Twoi przyjaciele? Nico? On ma tylko siebie i Hazel. Thalia i Jason? Tez mają tylko siebie nawzajem. A Megan? Sama. Jak palec. Ma wujka i kuzynów, ale co jej po tym? Nikt z nich nie miał wczesnego dzieciństwa, przeżytego spokojnie. Ucieczka, porwanie, śmierć, ukrywanie się wbrew własnej woli. Oni to poznali. A ty?

-Mnie mama próbowała wychować z dala od tego wszystkiego.

A ich rodzice mieli ich głęboko gdzieś.

-Morał?

Spróbuj przeżyć dla tego co ocaliłeś.

Ujrzałem białe światło. We wszystkich amerykańskich filmach, kiedy ktoś umiera mówią - „Pamiętaj, nie idź w stronę światła”.

Światełko w tunelu. To symbolizuje nadzieję. Nadzieja na lepsze jutro. Nadzieja na przeżycie.

-Próbujesz mnie ocalić.

Poprawka, ja cię ocalę.

Ból ustąpił. Poruszyłem się. Rozluźniłem ręce i nogi i zawsze, jak to robię w wodzie, spokojnie pozwoliłem, aby prąd poprowadził mnie do światła. Byłem coraz bliżej.

-No i co Percy? Znów jesteś hardkorem. O tykasz się o śmierć, ale ciągle na luzie.- powiedziałem do siebie z uśmiechem.

Wyciągnąłem rękę przed siebie i próbowałem dotknąć światła. Zamiast tego napotkałem jakiś przedmiot. Z dotyku wywnioskowałem, że była to zawleczka. Pociągnąłem z całej siły, a następnie cała woda wypłynęła, zostawiając mnie samego.
Stałem w wielkim pomieszczeniu. Było oszklone.

Nagle moją uwagę przykuło krzesło po drugiej stronie szyby, a raczej ktoś kto na nim siedział.

Była to Thalia.

Miała związane ręce do tyłu, a całym ciałem przywiązana była do krzesła, które wisiało na haczyku, przewieszone przez oparcie.

Oczy Thalii były szeroko otwarte, a w nich dostrzegłem wyraźne przerażenie.
Nie było na co czekać. Rozwaliłem szybę. Krew spływała mi z dłoni, ale nie przejąłem się tym. Odnalazłem w sobie siłę, a woda wypełniła moje ciało. Rany się zasklepiły, a ja krzyknąłem do niej.

-Thalia! Thalia!

Dziewczyna podniosła na mnie wzrok i powiedziała.

-Percy, ja zaraz spadnę!

-Przecież tam nic nie ma!- powiedziałem.

-Jak nie?! Ślepy jesteś?

-Zaufaj mi spróbuj się odwiązać. Ciśnij piorunem, albo coś…

Jeśli było coś związanego z piorunami to jej spojrzenie, które mi rzuciła.

-Thalia, proszę cię!- krzyknąłem.- To iluzja!

-Jeśli umrzemy, to wsadzę ci tą iluzję…

Rozległ się grzmot. Upadłem na podłogę osłaniając głowę. Obok mnie nagle pojawiła się Thalia.

-Jak ty… ty sama, jak ty, to….- wyjąkałem.

-Później będzie czas na wyjaśnienia. Szukajmy Jason’a.

Rozbiliśmy drugą szybę. Przez dziurę weszliśmy do ogromnego pomieszczenia. Przynajmniej tak mi się zdawało. Podświetlone były schody, tak więc szybko do nich podbiegliśmy.

-Jak myślisz? Gdzie on może być?- spytała Thalia.

-Nie wiem. Naprawdę, nie wiem.

-Chodź, wejdziemy na górę.

Szybko wspięliśmy się po schodach na górę. Prowadziły one do tej samej Sali, do której zaprowadził nas Kronos.

Dopiero teraz zobaczyłem ją w pełni. Była dobrze oświetlona. Po lewej stronie znajdowały się liczne rusztowania. Moją uwagę przykuł natomiast sufit. A raczej coś co nim było.

Ogromne, niebieskie sklepienie z milionami gwiazd, na zawsze pozostaną w moim umyśle. Było to przepiękne, a za razem przerażające.

Nie umiałem tego określić. Zupełnie jakby było namalowane. Ale wiem dobrze, że nie było. Chmury płynęły z jednego miejsca na drugie i z powrotem. Od czasu do czasu spadała jakaś gwiazda.

-Perseuszu, a możesz potem napatrzeć się na sufit, a najpierw mnie uwolnić?- powiedział ktoś.

Hera. No tak. Mamy ją uwolnić, ale to sklepienie…

Rozejrzałem się szybko i ujrzałem boginię. Razem z Thalią podbiegliśmy do niej.

-No wreszcie! Ile można czekać!- powiedziała Hera.

Nie wytrzymałem.

-Thalia?- spytałem.

-No?- odparła.

-Co powiesz na opcję: Zostawiamy Herę, ratujemy Jason’a i wracamy do domu?

Na jej twarzy zagościł szeroki uśmiech.

-Kusząca propozycja.- powiedziała.

-Co?! Nie możecie! Jestem Hera! Żona Zeusa! Jego dzieci powinny mnie przepraszać na kolanach, za to, że jeszcze żyją.- zbulwersowała się Hera.

Patrzyliśmy na nią, ale zrozumieliśmy powagę sytuacji i powiedziałem.

-Po prostu zamknij gębę. Jasne?

Chwilę potem Hera stała już uwolniona.

-No dobra, dziękuję… Przyjmijcie w podarku ten oto skromny cosiek.- powiedziała Hera.

Wręczyła nam małą, ale za to bardzo ciężką paczkę.

-Co to jest?- spytałem.

-Potrzebujecie sojusznika.- powiedziała.

Spojrzałem na nią ze zdziwieniem.

-Co?

-Wskrzeście sojusznika. Sami rady nie dacie.

-Ę?

Hera patrzyła na mnie.

-Gdzie Jason?- szepnęła Thalia.

Bogini odwróciła się w jej stronę.

-Twój brat jest gdzieś tutaj. Nie czujesz go?- spytała bogini.

-Czuć?

-Przecież półboskie rodzeństwa potrafią siebie wyczuć nawzajem, nie wiesz o tym?

Thalia wlepiła w nią wzrok. Potem opuściła go na podłogę. Chwilę nasłuchiwała po czym wskazała ręką na coś z lewej strony.

Odwróciła się w tamtą stronę i szła z rękami rozłożonymi poziomo. Wyglądała jak mocno wkurzony zombie.

Szła i nagle zatrzymała się, po czym dotknęła czegoś o nieznanym kształcie. Słyszałem jak szepnęła.

-Jason?

Usłyszeliśmy dosyć głośne chrząknięcie. Tak, na pewno on.

-Percy!- krzyknęła nagle Thalia.- Trzeba go uwolnić!

-Myślisz, że nie wiem?- powiedziałem podchodząc do niej.- Tylko… jak?

-Hero! Pomóż nam, błagam!- cały czas darła się córka Zeusa.

Bogini nie odzywała się.

-Pomóż nam, proszę!

Dziewczyna osunęła się na kolana. Z miarę szybo zareagowałem, w innym przypadku runęłaby na ziemię.

-Thalia! Nic ci nie jest?- spytałem.

-Nie, dobrze… Musimy widzieć, gdzie on jest.- odparła.

-Przydałaby się farba.- oznajmiłem.

Thalia spojrzała nerwowo na rusztowanie.

-Czy ty myślisz o tym samym co ja?- spytała.

-Zależy co.

-Głupi jesteś.

-To jest komplement?

Wywróciła oczami.

Wstała i podbiegła do rusztowania. Sięgnęła po pierwszą lepszą puszkę i szybko przybiegła do mnie. Wyjęła sztylet zza pasa i kilkoma sprawnymi ruchami dłoni otworzyła wieko.

-Przepraszam Jason.- powiedziała.

Wylała na niego farbę. W mgnieniu oka przed nami pojawiła się biała postać, która zapewne była Jason’em. Ręce miał poniesione do góry, a one natomiast przywiązane były do łańcucha.

-Bogowie, Jason! Co ci się stało?- spytała Thalia.

-Daj mu spokój, nie mamy czasu na to. Spróbujmy przeciąć łańcuch. – powiedziałem.

-Dasz radę Orkanem?

-Zobaczymy.

Sięgnąłem do kieszeni i wyjąłem swój miecz-długopis. Odetkałem go i nagle w mojej dłoni pojawił się długi na metr miecz, połyskujący złotem.

Zamachnąłem się i przeciąłem ogniwa łańcucha.

Ciało Jason’a zaczęło odzyskiwać nieprzezroczystość. Po kilku chwilach otworzył oczy.

-Co… co się dzieje?- zapytał ochrypłym głosem.

-Już w porządku. Hero, jak się stąd wydostać?- dopytywała Thalia.

Bogini znów nie odpowiadała.

-Hero! Pomóż nam!- krzyknęła ponownie.

Spojrzała na nią gniewnie.

-Dziewczyno! Nie ja jestem najważniejsza w tej misji! W ogóle nie zdajecie sobie sprawy co jest grane? Przecież to jasne jak słońce!

-Co?- spytałem.

-Co co, to ciołku? Myślicie, że chodzi tylko o to, że mnie ocalicie i wracacie?

Patrzyliśmy na Herę w osłupieniu.

-Czyli… czyli to nie o to chodzi?- dopytywał Jason.

-Jasne, że nie! To dopiero początek.

Może niebawem się dowiem, ale na pewno nie od niej. Bogini pstryknęła palcami i rozwiała się w pył.

Usłyszałem za sobą głośny krzyk.

-Odwal się ty oślizgły typku, a jak nie to tak ci wje…

Chwile potem ujrzałem trójkę dzieci.

Nico, Hazel i Megan.

Wyglądali na zmęczonych, ale się uśmiechali.

-Czy ja wam nie kazałem zostać na statku?- spytałem o wiele za głośno niż zamierzałem.

Megan wyszczerzyła zęby.

-Wiesz… ja się nigdy nikogo nie słucham.- powiedziała.

Hazel rzuciła jej piorunujące spojrzenie
.
-Nie wróciliśmy na statek. Poszliśmy w drugą stronę i zawitaliśmy do małej kawiarni, bo zgłodnieliśmy. Cały czas obserwowaliśmy budynek. Kiedy z niego nie wychodziliście ponad dwie godziny, bardzo się przestraszyliśmy…

-Bardzo, jak bardzo.- wciął się Nico.

-...i musieliśmy się dowiedzieć o co chodzi. Tak więc o to jesteśmy.

Wszyscy zaczęli po sobie nerwowo spoglądać.

-Dlaczego Jason jest oblany farbą?- spytała Megan.

-Uwierz mi, skarbie, długa historia.- powiedziała.

Uśmiechnąłem się pod nosem.

-Spadajmy. Mamy jeszcze masę roboty.- powiedziałem.

Hazel poprowadziła nas korytarzami. Jako córka Plutona umiała robić takie rzeczy. Cały czas rozmawiała z Nico. Thalia trzymała się blisko Jason’a, pytając czy go coś nie boli. Ja szedłem razem z Megan, ale nie odzywaliśmy się do siebie ani słowem. Dziewczyna była zupełnie nieobecna. Pogrążona we własnych myślach. Chciałem wiedzieć o co chodzi, ale postanowiłem, że zapytam ją o to na osobności.

Wsiadając do statek nie wiedziałem jeszcze, że wszystko dopiero się zaczyna.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Verte
Junior Admin



Dołączył: 03 Lis 2012
Posty: 76
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Wto 17:24, 01 Sty 2013    Temat postu:

http://www.youtube.com/watch?v=jS5TvDcDofc

Rozdział VII
(Jeszcze tylko trzy, nie licząc poniższego)

"Wskrzeszamy naszego wrogo-przyjaciela"

Wszyscy zasiedliśmy do ogromnego stołu. Opowiedziałem dzieciakom o tym co się stało (przy okazji wyjaśniając Megan, dlaczego Jason oblany jest farbą, jak by to było najistotniejsze)

-To farba do ścian. Powodzenia w zmywaniu.- powiedziała.

Thalia spojrzała na mnie.

-A to co ci dała Hera. Co to jest?- spytała.

Paczka, którą dała mi Hera postawiłem przed sobą na stole.
Sięgnąłem ręką po nią i zacząłem rozrywać papier. W środku znajdywało się dodatkowe opakowanie. Próbując nie rozerwać wyjąłem zawartość. W środku znajdował się maleńki kamień.

Był on pomarańczowy, a wokół niego żarzyła się poświata. W środku ujrzałem miliony twarzy. Były to twarze głównie młodych ludzi.


-Co to?- zapytała Hazel.
-Hera znowu bawi się w te swoje duperele. – warknęła Thalia.

-Jest jeszcze coś.- zacząłem –Hera powiedziała, że potrzebujemy sojusznika.

-Sojusznika? Czyli kogo?- dopytywała Hazel.

-Gdyby to było takie proste.

Przez następne minuty siedzieliśmy cicho ze spuszczonymi głowami.
Nagle Nico się rozbudził. Spojrzał na mnie nerwowo.

-Percy… Czego Kronos najbardziej się bał, kiedy przejął ciało Luka?

Spojrzałem mu w oczy. Chyba nie sądził… nie, to nie możliwe.

-O co ci chodzi?- spytała Megan.

Spojrzał na nią.

-O to, że… że ten sojusznik, to osoba, której Kronos się boi.

-Ale Kronos to tytan. Czego on może się bać?- dopytywała.

Nico spojrzał wymownie w sufit.

-Nie rozumiesz.

-No tak, nie rozumiem. Możesz przybliżyć?

-Chodzi o to, że Kronos nie jest … żywy. On jest tak jakby… wspomnieniem. Nie ma swojego ciała.

Megan patrzyła się to na mnie, to na Nico.

-Może wnikać w głąb czyjegoś umysłu.- wyjaśnił.

-Dokładnie.- potwierdziłem.

-A co to ma wspólnego z sojusznikiem?- spytała Megan.

- Skoro Luke poprzednio zniszczył Kronosa. Tylko on to może zrobić. Ten kto go wskrzesił musi bo zabić. Sojusznik. Tym sojusznikiem jest osoba, która wskrzesiła Kronosa!

Thalia przygryzła wargę. Spojrzała na mnie tymi swoimi oczami o barwie nieba.

Poruszyła niemal bezgłośnie ustami. Jednak dobrze wiedziałem co mi powiedziała.

Wskrzesić Luka.

Był to pomysł zupełnie nienormalny. Zupełnie śmieszny. Jakby ktoś chciał polecieć w kosmos na rakiecie, ale do tenisa. Nierealne, zupełnie… głupie.
Jednak było to możliwe. Było… zupełnie możliwe. Nie bez powodu Hera dała mi ten kamień.

-To jest to. Musimy wskrzesić Luka. Percy. Ten kamień. To Kamień Filozoficzny.- powiedziała Hazel.

Świruję. Trzymam w ręku coś co wskrzesza ludzi. A już myślałem, że wracamy do domu.

-Odnajdą duszę zagubioną między cierniami.- wyrecytował Jason.

Przepowiednia. No tak. Zupełnie o niej zapomniałem. Dusza zagubiona między cierniami. Dusza i ciernie. Dusza symbolizuje Luka, a ciernie- jego życie. Pełne bólu i cierpienia.

-Musimy odnaleźć jego duszę. Pamiętacie co mówił Chejron? Że trzeba odnaleźć tą, która dostała przepustkę.- wyjaśniłem.

Thalia gwałtownie wstała i szybko wyszła.

Nikt za nią nie pobiegł. Wiedzieliśmy, że chce być sama.

-Super, ale to wystarczy po prostu potrzeć kamień i z niego wyjdzie Luke?- spytała Megan.

-To by było za proste.- powiedział Jason.

-Może… może trzeba wrócić do miejsca, gdzie on powstał. W sensie, gdzie się urodził. Skoro urodził się tam wtedy, to może i tym razem.

-Może, ale co? Mamy wracać do Connecticut? To po co płynęliśmy, aż tutaj?- wtrąciła Hazel.

-Nie, chyba nie musimy wracać do Stanów. Przecież to nie trzyma się kupy. – powiedziałem.

Nico popatrzył na mnie.

-Kronos.- oznajmił.

-Co Kronos?- dopytywał Jason.

Nico przeniósł wzrok na niego.

-Wskrześmy go tam, gdzie jest Kronos. Wróćmy do tego budynku. Razem z Megan i Hazel widzieliśmy ogród. Może przepowiednia ma sens dosłowny?

-Racja, był tam ogród, ale szary. W sensie… Był bardzo zaniedbany.- wtrąciła Hazel.

Megan opuściła głowę. Musiałem wiedzieć co się stało.

-Ej..-zacząłem- Słuchajcie, mógłbym porozmawiać z Megan na osobności?- powiedziałem.

Hazel przyjrzała mi się uważnie, jakby próbowała wyczytać mojej twarzy o co chodzi.

-Jasne.-powiedziała.- Nico, Jason, chodźcie zobaczyć co z Thalią.

Wstali i wyszli.

Moja siostra spojrzała na mnie spode łba.

-Coś zrobiłam?- zapytała.

-Chcę wiedzieć co się dzieje.- oznajmiłem.

-A co ma się dziać? Jest… w porządku.

Wstałem i podszedłem do niej. Przyjrzała mi się badawczo. Ukląkłem przy jej krześle.

-Od dłuższego czasu jesteś nieobecna. Uważasz, że bogowie ustawiają nas jak pionki. Pytam się jeszcze raz. Czy masz coś do ukrycia?- naciskałem.

Dziewczyna westchnęła.

-To nie takie proste, bo widzisz, to ja…- ugryzła się w język.

-Co, ty?- dopytywałem.

Spojrzała mi prosto w oczy, ale następnie przeniosła wzrok, gdzieś nad moją głowę. Otworzyła buzię, ale z jej gardła nie wydobył się żaden dźwięk. Jedyne co usłyszałem, to przeraźliwy krzyk.

-Percy!

Odwróciłem się gwałtownie.

Ujrzałem Annabeth.

Był to przekaz przez iryfon. W oddali ujrzałem obóz i biegających w tę i z powrotem obozowiczów.

-Annabeth! Co się stało?- zapytałem.

-Chyba raczej co się stanie.- powiedziała.

-Co masz na myśli?

-Percy, dziś, podczas bitwy o sztandar, zginął jeden heros. Co gorsze, syn Aresa. Mich.

Zmarszczyłem brwi.

-Percy, to nie wszystko. Micha nie zabił inny heros. Musiała to być sprawka jakiegoś boga. Percy, ale jak go znaleźliśmy, to wszędzie było pełno krwi i w ogóle. A przy jego ciele znaleźliśmy pergamin. A na tym pergaminie… było… było…

-Annabeth, co było?

Spojrzała mi w oczy.

-Pan powraca, strzeżcie się herosi. Bitwa nastąpi jutro w nocy.

***

-Jesteście totalnie świrnięci.

Annabeth przeniosła rozmowę do Wielkiego Domu, gdzie była razem z grupowymi i Chejronem. Ja natomiast poleciłem Megan, aby zwołała wszystkich. Opowiadaliśmy długo o tym co się stało (omijałem wszystkie wątki o Io).

Chejron bardzo się zdziwił kiedy powiedzieliśmy o Deynie.

-Deyna? Taka ruda? Córka Hekete?

-Tak, ta sama.- powiedziałem.

-Przyjechała do obozu parę dni temu z wiadomością, że wie wszystko o świecie bogów. Nic o was nie wspominała.

-Może zaraz przyjdzie i krzyknie „niespodzianka”.- mruknęła Megan.

-W każdym razie musimy to zrobić. Inaczej nie damy rady.

Wszyscy zamilkli. Po jednej jak i po drugiej stronie.

-Było by świetnie.- powiedział Connor.

Spojrzałem na niego.

-Masz rację. Jeśli wróci… Ma szanse, aby jeszcze raz… no wiecie.- odparłem.

-Wiemy Percy.- powiedział Chejron.

-Plan jest taki. Wskrzeszamy Luke’a, przypływamy najszybciej jak się da do Stanów, ratujemy obóz. Pamiętajcie jedno. Nie wolno doprowadzić do dużych strat w herosach. Błagam was. Kiedy wrócę widzę wszystkich obozowiczów. Zrozumiano?

Wszyscy przytaknęli. Wiem, że nikt z nich nie chce umrzeć, ale szczerze wątpię, aby wszyscy przeżyli.

Pożegnaliśmy się i rozłączyliśmy. Przypomniałem sobie, ze rozmawiałem z Megan. Ta jednak gdzieś się ulotniła.

Postanowiliśmy, że tylko ja, Thalia i Nico pójdziemy po Luke’a. Nas znał. Ich nie.

Nico poprowadził nas. On jedyny wiedział gdzie jest ten wspaniały ogród.

Nie był on za ciekawym miejscem.

Szare drzewa, na których rosły szare liście. Trawa kompletnie pożółkła. Rośliny były porośnięte białym puchem. Wszystko to otaczał wielki krzew z kocami.

Nie, nie z kolcami.

Z cierniami.

Podeszliśmy do krzewu i położyliśmy kamień na trawie. Ustawiliśmy się wokół niego.

-I co? Jakiś rytuał musimy przejść, czy co?- spytał Nico.

-Thalia.- zacząłem.- Weź go do ręki.

Spojrzała na mnie nie pewnie, ale chwyciła kamień.

-Pomyśl o Luke’u. O wszystkich waszych wspólnych chwilach.- powiedziałem.

-Nie było ich za wiele.-mruknęła.

-Postaraj się.- poprosiłem.

Zacisnęła dłoń na kamieniu i zamknęła oczy.

Oddychała głęboko.

Nagle ktoś dotknął mnie za ramię. Chciałem zaatakować, ale w porę się opanowałem.

Obróciłem się.

Zobaczyłem około dziewiętnastoletniego chłopaka. Miał jasne włosy i niebieskie oczy. Był ode mnie trochę wyższy, ale za to lepiej zbudowany. Cały obraz psuła okropna blizna przechodząca przez jego twarz.

Wiedziałem na kogo patrzyłem.

Patrzyłem na Luke’a.

-Cześć Percy, urosłeś.- powiedział.

Poruszyłem bezwładnie ustami. Nie mogłem uwierzyć. Przede mną stała osoba, która jakiś rok temu umarła.

-L-L-u-u-ke.- wyjąkałem.

Nie zdążył odpowiedzieć, ponieważ w ramiona rzuciła mu się Thalia.

-Ty, Ty żyjesz!- krzyknęła.

-Fajnie, nie?- powiedział.

Ja i Nico staliśmy ramię w ramię z szeroko otwartymi buziami. Nie wierzyliśmy w to czego jesteśmy świadkami. Stał tam jak gdyby nigdy nic i uśmiechał się.

- Co się tak patrzycie?- spytał Luke.

-Właśnie zmartwychwstałeś. Jak się niby mamy patrzeć?- odparł Nico.

Syn Hermesa zaśmiał się. Pamiętam ten śmiech. Był to ten sam śmiech, który przywitał mnie na obozie, jak miałem dwanaście lat.

Było to naprawdę dziwne uczucie.

Wróciliśmy na statek, a Luke cały czas się mnie pytał czy oby na pewno Megan jest córką Neptuna.

-W ogóle nie jesteście do siebie podobni. Tak jak Jason i Thalia.- powiedział.

-Zauważyłem.- odparłem.

-Ile ona ma lat?- spytał.

-Około czterdziestki.

Spojrzał na mnie dziwnie.

-Co?!

-To naprawdę długa historia.

Zasypiając nie wiedziałem, że jutro będę świadkiem największej rewolucji w dziejach herosów.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Pierwsze polskie forum poświęcone twórczości Ricka Riordana Strona Główna -> Świat Percy'ego Jacksona / Własna twórczość Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB
Appalachia Theme © 2002 Droshi's Island